Rozdział 37

2.7K 98 17
                                    


Jeżeli miałabym być szczera to muszę przyznać, że omal nie zemdlałam podczas wcześniejszej rozmowy z tym psychopatą. Z dnia na dzień boję się go coraz bardziej, a Marcello powtarzający mi cały czas żebym na niego uważała mi tego za cholerę nie ułatwia. Sprawia, że jeszcze bardziej lękam się jego brata, bo po ostatnich wydarzeniach stwierdzam, że jest nie tylko nieobliczalny ale też uwielbia zadawać ból innym ludziom. 

I cholernie go to bawi. Wygląda wtedy jakby tym w życiu się żywił -  strachem, cierpieniem czy cudzymi łzami. Co cholernie pogarsza całą sytuację.

Długo nie mogłam się pozbierać po tym co mi powiedział. Przeleżałam kilka godzin w swoim niby pokoju na łóżku płacząc dosłownie cały czas.

W głowie mi się to wszystko nie mieści...

To co zrobiła mi moja rodzina i on.

Bo to on mi o tym opowiedział, w dodatku ku mojemu nieszczęściu ze szczegółami.

Jakim trzeba być potworem, żeby sprzedać swoje dziecko? Dziecko, które ledwie skończyło roczek, a już miało określony cel w życiu. Byłam wychowywana w kłamstwie przez tyle lat. Kompletnie nieświadoma niczego. Dosłownie niczego.

A wszystko zaczęło pieprzyć się dosyć niedawno.

Zapoczątkował to Evans, kontynuował Marcello a najprawdopodobniej zakończy Desimone.

I tak byłam przerzucana z rąk do rąk, niczym jakiś przedmiot.

Bo jak inaczej miałam się czuć ?

Kochałam całym sercem matkę i ojca. Nawet dziadka dopóki żył. To zabawne, że nawet upozorowali jego śmierć. Za pewne znowu dla jakiegoś zysku. Czyżby jakieś problemy iż musiał zniknąć?

Wszystkie dobre wspomnienia, dobre chwile, radości i uczucia do tych ludzi - zniknęły.

Znikały z każdym wypowiadanym jego słowem. I mimo tego, że gdzieś z tyłu głowy pamiętam te miłe momenty, to teraz są już dla mnie niczym. Straciły cały swój sens. Są, ale czuję się jakby ich nie było. Jakby nigdy się nie wydarzyły. Bo zawsze stało coś za nimi. Myśl, że pod ich dachem rośnie przepustka do bogactwa, spłata długu, która z każdym dniem staje się coraz to cenniejsza. Może dlatego wtedy się tak martwili gdy miałam "wypadek". Obawiali się, że stracą najważniejszą rzecz w ich życiu. 

Bo bez ironii, ale w pewnym sensie byłam najcenniejsza. Tylko, że nie jako ich dziecko, córka -ale jako produkt.

To okropne mieć taką rodzinę. Nie życzyłabym tego nawet najgorszemu wrogowi, nikt nie zasługuje na taki los jaki mnie spotkał. Bo to po prostu ohydne.

Ale teraz już nie mam rodziny.

Choć ją miałam i w pewnym sensie ona jest. Ale dla mnie kilka godzin temu przestała istnieć.

Teraz nie mam nikogo.

Jedyną osobą, której chociaż troszeczkę ufam jest Marcello. Chociaż on również okłamał mnie wiele razy, ale przy nim czuje się bezpieczna. On sam wychowywał się w dość nietypowej rodzinie, a teraz niczym marny pies służy swojemu bratu.

Pod pewnymi względami w sumie jesteśmy podobni.

Natomiast jeżeli chodzi o szanownego pana Caledona Desimone, to czuję, że spotkałam samego diabła we własnej osobie. Tylko kto teraz włada piekłem ?

W dodatku nie wiem kim mam dla niego być. Powiedział "właściciel", ale kompletnie nie rozumiem w jakim sensie to było. Mam być jakąś służącą, asystentką, sprzątaczką? Wolałabym już to niż bycie kimś bliskim dla niego. 

Only With YouOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz