3

268 19 80
                                    

W końcu nadszedł ten dzień. Dzisiaj lecę na misje, która mogła dużo zmienić w losach tej wojny. W grę wchodziło życie tysięcy albo nawet i miliona istnień. Nie mogłam zawieść, Ruch Oporu już za dużo stracił w ostatnim czasie. Bitwa na Crait, w której ponieśliśmy ogromne straty, za dużo nas kosztowała. Te informacje mogły odmienić losy galaktyki.

Teraz siedzę w kokpicie Sokoła i razem z Wookim pilotujemy, trochę się stresuje. Boje się, ale nie tego, że może mi się coś stać, ale tego, że zawiodę całą Rebelie i Leie.

W ostatnim czasie Organa stała się dla mnie jak matka, której nigdy nie miałam. Nie chciałam jej zawieść, nie mogłam do tego dopuścić. Gdyby jednak nasza misja zakończyłaby się niepowodzeniem, nie mogłabym spojrzeć jej w oczy. Nie potrafiłabym. Nie mogłabym znieść myśli, że zawiodłam osobę, która we mnie wierzy.

Starałam się o tym nie myśleć, ale jak na złość cały czas myślami byłam przy najgorszych scenariuszach. Po trzydziestu minutach mogliśmy już zobaczyć orbitę Tatooine.

***

Pomimo gorącej temperatury panującej na planecie, ja i moi towarzysze mieliśmy założone ciemno - brązowe szaty i zasunięty kaptur na głowę, żeby nie rzucać się w oczy. Trochę to mnie męczy, bo w ciemnych ubraniach było mi jeszcze goręcej i duszno, ale nie mogliśmy narzekać, mieliśmy pozostać niezauważeni.

- Dobra, wszyscy mają komunikatory? - zapytał Poe, który był kapitanem i dowodził misją. Wszyscy przytaknęli. - Dobra powtórzmy plan. Chewie i Kira zostają pilnować Sokoła, Finn i Mike będą przechodzić się po centrum i w razie patrolu szturmowców poinformować nas. Ja i Rey idziemy do tego typa i zgarniamy informacje, jakieś pytania? - zapytał, ale nikt nic nie mówił. - Nie? To super, niech Moc będzie z wami czy coś tam. Rey idziemy - powiedział na odchodne i każdy z nas poszedł w swoją stronę.

Szliśmy chwilę w ciszy, którą przerwał Poe.

- Co za dziura, i pomyśleć że tu się wychowywał słynny Luke Skywalker.

- Całkiem podobnie jak na Jakku – stwierdziłam - tylko tu jest więcej ludzi.

- I tu jest więcej szmuglerów – dodał - uważaj na siebie.

- Ty też – powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego. Martwił się o mnie, a ja o niego. Był dla mnie jak starszy brat, pomimo tego, że się przyjaźnimy bardzo często się kłócimy i przekomarzamy, nie zapominając o naszych żartach których robimy innym.

Po chwili ja i Poe weszliśmy do kantyna Mos Eisley. Było tu pełno szmuglerów, łowców nagród i przedstawicieli różnych gatunków istot, a na wejściu można było czuć intensywny zapach alkoholu, na co się skrzywiłam. Nienawidziłam tego zapachu, zawsze mi się kojarzył z alkoholikami i opryskami z Jakku.

- Trzymaj się mnie - powiedział chłopak i posłusznie nie oddalałam się od niego, choć wiedziałam, że w razie co, to sama sobie dam świetnie radę. Podeszliśmy do stolika pod ścianą, przy którym siedział niebiesko skóry twi'lek. Kiedy nas zobaczył, uśmiechną się. Gdy się do niego przysiedliśmy, popatrzył na chłopaka z uśmiechem i odezwał się:

- Witaj Poe, miło cię znowu widzieć, tylko szkoda, że w takich okolicznościach - powiedział smutno niebiesko skóry.

- No cóż Call... jest wojna... - odpowiedział również z ponurą miną brązowowłosy. Jeszcze przez chwile rozmawiali i wspominali dawne lata współpracy, nie zwracając na mnie uwagi. Nie mieliśmy dużo czasu, a miałam wrażenie, że Poe ma go jeszcze dużo na rozmowę ze starym przyjacielem.

Szturchnęłam go łokciem w ramie, żeby zwrócić na siebie uwagę, co mi się udało bo od razu spojrzał na mnie pytającym wzrokiem. Po chwili zrozumiał o co mi chodzi i powiedział do twi'leka:

Na Drugim Końcu Galaktyki || ReyloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz