33

106 7 32
                                    

***Rey

Byłam zszokowana tym co właśnie usłyszałam. Skóra pobladła gdy tylko zrozumiałam znaczenie alarmu, a dolna warga zadrżała lekko. Nie mogłam uwierzyć w to, że bez żadnego ostrzeżenia Ben zaatakował bazę. Jak on w ogóle mógł to zrobić? Po ostatnim ataku obiecał mi, że będzie mnie uprzedzać przed każdym niebezpieczeństwem ze strony Najwyższego Porządku. Momentalnie szok znikną z mojej twarzy zmieniając się w złość na ukochanego, a adrenalina zaczęła buzować w moim ciele. Jednak troszeczkę się cieszyłam. W końcu mogę go naprawdę zobaczyć. Pomogłam szybko przetransportować doktor Kaloni leki i inne ważne rzeczy z jej gabinetu do pobliskiego transportowca. Walka walką, ale gdyby nie odpowiednie leki i opatrunki, już dawno cześć z nas by nie żyło. Gdy szłyśmy za drugim razem do statku, kobieta przewróciła się o wystający głaz. Po chwili pudełko z dokumentami medycznymi rozsypało się po mokrej glebie i trawę. Jednak to nie było, aż tak istotne, momentalnie poczułam ból pochodzący od Harter, która niefortunnie upadła głową w skrzynie, którą niosła. Szybko pochyliłam się nad kobietą.

- Pani Kalonia, wszystko dobrze? – zapytałam z troską i zdenerwowaniem. Kobieta z trudem podniosła się do siadu. Z przerażeniem popatrzyłam na dość głębokie rozcięcie na jej łuku brwiowym i sączącą się z niej gorącą krew. – O Mocy, jesteś ranna. To nie wygląda dobrze, musisz...

- Rey... jestem lekarzem, wiem co powinnam zrobić – powiedziała z lekkim uśmiechem po czym wzięła mnie za rękę. Popatrzyłam zaskoczona w jej ciemne oczy, lecz nie śmiałam zabrać dłoni. – Dam już sobie radę, idź i pomóż innym. Bardziej cię teraz potrzebują.

- Nie mogę Panią zostawić! – zaprotestowałam.

- Rey, to nie była prośba. Idź, zaraz tu będą. Nie możemy dopuścić, żeby wygrali tę walkę, ani żadną inną. Rebelia już dużo straciła, jesteś jedyną osobą, która może nas wszystkich ocalić przed terrorem Porządku. Jesteś naszą nadzieją, na lepsze jutro – powiedziała z trudem kobieta, a ja popatrzyłam na nią ze łzami w oczach. Moc cicho mówiła mi, że to może być nasze ostatnie spotkanie, chodź nie dopuszczałam do siebie takiego scenariuszu. Kobieta położyła mi dłoń na policzku i lekko przejechała kciukiem koło mojej dolnej powieki. – Hej, nie płacz wszystko będzie dobrze, zaufaj mi. Wojna zabrała już wielu moich przyjaciół, zabierze i więcej, aż w końcu zapuka do mnie. Lecz nie smuć się, po nocy zawsze wschodzi słońce, a z nią szczęście i nadzieja. Pewnego dnia obudzisz się w lepszym świecie. Bądź sobą, nigdy się nie zmieniaj, niech twoja twarz będzie tak promienna, jaką ją pamiętam. A teraz idź walczyć o lepszy dzień i nigdy nie zapominaj o tych, których już nie ma – po policzku kobiety zaczęły lecieć słone łzy, ale usta miała wykrzywione w lekki, ale szczery uśmiech. Pomimo, że czułam od niej smutek i strach, musiałam ją zostawić. Wstałam powoli i popatrzyłam na nią z góry.

- Nigdy Pani nie zapomnę, ani tego co dla mnie zrobiłaś. Lecz to nie może być pożegnanie, jeszcze się zobaczymy – oświadczyłam łamiącym się głosem. W sercu miałam cichą nadzieję, że to co powiedziałam jest prawdą, musi być. Kobieta uśmiechnęła się lekko.

- Niech moc zawsze będzie z tobą, Rey z Jakku.

***

Nad planetą zaczęły zbierać się ciemne chmury, przysłaniając i tak mało widoczne promienie słoneczne, które zazwyczaj wpadały przez korony drzew. Ptaki przestały śpiewać, a w lesie zapanowała cisza... Cisza przed krwawą burzą. Pomimo wczorajszej imprezy rebelianci na dźwięk alarmu otrząsnęli się z porannego kaca i stanęli do walki z wrogiem. Po niespełna dwóch minutach piloci wystartowali już na orbitę Endoru, a oddział naziemny trzymały już w rękach naładowane blastery, granaty, detonatory i inne rodzaje broni. W tym wypadku nie mogliśmy użyć żadnego typu armat. Samo użycie bomb było dość ryzykowne na tym terenie, ponieważ niekontrolowany wybuch mógłby spowodować odrzut drzew, które mogłyby polecieć na nas, albo co gorsza, spowodowałoby pożar. Walka w powietrzu rozpoczęła się, chodź nie można było przez chmury dostrzec X-wingów rebelii, ani myśliwców TIE Najwyższego Porządku, było widać blask zielonych i czerwonych pocisków z dział i towarzyszący im huk. Zacisnęłam dłoń na rękojeści miecza świetlnego, który był przypięty do mojego pasa. Przymknęłam oczy skupiając się na Mocy i mojej więzi z umieszczonym w środku kryształem. Pomimo tego, że z każdym chwyceniem go, włączeniem i wykonaną sekwencją moja więź z nim się zwiększała, ale nie był mój. Ten miecz nigdy nie należał do mnie, ani nikogo z mojej rodziny, przez co nie mogłam, z nim stworzyć jedności. W tym monecie naszła mnie po raz kolejny myśl, dotycząca własnego miecza. Niestety to nie był odpowiedni moment aby rozwodzić się nad tym, teraz działo się coś znacznie ważnego. Nagle usłyszałam wybuch, pierwszy z myśliwców poległ po czym wybuchł, a jego przetrwałe szczątki poleciały głęboko w las. Przełknęłam głośno ślinę. Nie wiedziałam kto to był, ani po czyjej stronie stał, jedyne czego byłam pewna, to to, że właśnie zginą człowiek... Pierwszy podczas dzisiejszej walki. Ilu jeszcze polegnie? Popatrzyłam wysoko nad drzewa, nad chmurami, szarawym niebem, daleko od walki powietrznej czułam obecność, tego, przez którego to wszystko się dzieje.

Na Drugim Końcu Galaktyki || ReyloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz