34

106 10 8
                                    

Ten rozdział chciałabym zadedykować wszystkim kobietom, które czytają tą książkę i osobom dotkniętych wojną na Ukrainie.


***Ayshien

Poczułam drgania w mocy, a po chwili nastąpił głośny wybuch. Obejrzałam się w tamtą stronę i zobaczyłam ciemne kłęby dymu z czerwonymi płomieniami. Ktoś rzucił bombę, Moc ciągnęła mnie w tamtą stronę, jednak nie mogłam tam iść. Musiałam zostać przy wejściu do statku dowodzenia, aby w razie ataku uratować dowództwo. Byłam w prawie pełnej gotowości. Prawie. Popatrzyłam na swój pas, miałam chwilę zawahania, czy lepiej wsiąść blaster czy miecz świetlny, którym nie walczyłam od wielu lat. Z jednej strony czułam się pewnie z blaster, chodź nie był tak skuteczny jak miecz. Jednak z drugiej, kryształ usadzony z rękojeści czekał, aż znowu wezmę go do ręki, aby poczuć na nowo tą wieź jaką stworzyliśmy za czasów akademii, jedyną, niepowtarzalną. Ale coś głęboko w środku mnie krzyczało, abym tego nie robiła. Bałam się, że stanie się to samo co ostatnim razem, że znowu stracę kontrolę i stanie się coś złego, nad czym nie będę w stanie zapanować. Z namysłu wyrwał mnie głos mojej matki:

- Ayshien... Wszystko dobrze? - zapytała z troską wychodząc ze statku. Nie obdarzyłam jej spojrzeniem, widziałam ją przez Moc, to mi wystarczało. Mój wzrok był utkwiony w oddali, głęboko w lesie skąd czarny dym zaczął zanikać.

- Mam złe przeczucie, co do tej walki - wyznałam, kobieta stanęła obok mnie starając wzrokiem odnaleźć to w co się wpatrywałam. Położyła mi rękę na plecach i lekko przejechała kciukiem w górę i w dół. - Przeczucie mi mówi, że coś złego się tam stało.

- Ewakuacja idzie sprawnie, wszystkie dane z komputerów są usunięte. Za kilka minut będziemy mogli już się zbierać do odlotu. Jak chcesz, możesz na razie iść im pomóc.

- Nie mogę - powiedziałam, a matka zmarszczyła lekko brwi. W końcu spojrzałam na nią, jej twarz była wykrzywiona w grymasie, a w oczach widziałam pytanie. Westchnęłam cicho. - Obiecałam Benowi, że nie będę walczyć przeciw niemu... - jej twarz rozjaśniała trochę, a jej oczy zaszkliły się.

- Myślisz, że...

- Nie - przerwałam jej, dobrze wiedząc o co zapyta - Ben nie wróci już do domu, wybrał inną ścieżkę. Tak, widzę w nim światło, ale i tak mrok w nim dominuje. Mam na niego wpływ i przy mnie jest inny, ale nie zmuszę go do powrotu. Jest już dorosły i decyduje sam o sobie, za dużo w życiu podjęłaś decyzji za niego, daj mu w końcu samemu zadecydować - powiedziałam w końcu prawdę. Byłam pewna, że im szybciej to zrozumie, tym lepiej dla niej. Oszczędzi sobie tylko bólu i złudzeń. Zapanowała niezręczna cisza przerwana tylko oddalonymi strzałami z blastera. Myśliwców już nie było słychać, walka powietrzną się skończyła porażką dla rebelii. Garstka rebeliantów, która przeżyła, wyskoczyła z X-wingów i dzierżąc broń w dłoni pobiegli na pole bitwy. Leia spuściła wzrok.

- Jeśli nie możesz walczyć przeciw niemu, walcz z nim, albo ochraniaj naszych - skinęłam lekko głową, matka położyła mi dłoń na ramieniu - niech Moc będzie z tobą, córeczko...

***Ben

Szedłem przed siebie pewnym i energicznym krokiem. Pomimo, że kilka drzew dalej czekała na mnie zgraja rebeliantów nie zatrzymywałem się ani na chwilę. Chciałem jak najszybciej znaleźć się w polu bitwy. Ale nie dlatego, że chciałem poczuć adrenalinę w żyłach i zapach śmierci w powietrzu, a przynajmniej nie tym razem. Powodem mojego pośpiechu była wyczuwana tam obecność mojej ukochanej. Wiedziałem, że nic się jej nie stanie gdy będę blisko, że w razie niebezpieczeństwa uda mi się ją ochronić.

Niespodziewanie poczułem drgania w mocy, byłem dosłownie kilka metrów od niej, widziałem ją zza konara wielkiego pnia. Momentalnie na jej widok serce zabiło mi szybciej, a szeroki uśmiech pojawił się pod maską. Stała przede mną, cała i zdrowa, nie przez nasze połączenie jak to było zazwyczaj. Zalała mnie fala ulgi, najgorsze obawy się nie sprawdziły. Popatrzyła w moją stronę, zauważyła mnie! Nie... Nie na mnie patrzyła. Zobaczyłem jej przerażenie w oczach po czym odwróciła się w stronę rebeliantów i krzycząc coś niewyraźnie wypchnęła ich do okopów. Nagle nastąpił wybuch, poczułem ogromny ból w całym ciele. Nie spodziewałem się tego, stało się to za szybko i nie byłem na to przygotowany. Granat co prawda był za daleko aby mnie zranić, jednak czułem się tak, jakby mnie zranił. Zamknąłem oczy, lekko się ugiąłem i zagryzłem dolną wargę. Starałem się pozbierać myśli, zrozumieć. Gdy je otworzyłem spostrzegłem, że Rey zniknęła, a w tamtym miejscu pojawiły się ciemne kłęby dymu. Moje serce na chwilę stanęło, ręce zaczęły się trząść, a moja kobieta była w Mocy coraz mniej wyczuwalna niż kilka chwil temu. Nagle rzeczywistość spadła na mnie jak grom z jasnego nieba, a wszystkie moje obawy do mnie powróciły. Moje wojsko szturmowców chwilę temu ruszyło do ataku, a ja patrzyłem w pustkę. Rey. To jedno słowo, jedno imię, na pozór nic nieznaczące, dla mnie było wszystkim. Odbijało się echem w mojej głowie, teraz nic inne nie było ważne, nie miało większego znaczenia. Nogi zmiękły, a serce jakby samo sobie zadawało niewyobrażalny ból, chciało ze mnie wyskoczyć i biec przed siebie. Mój mózg nie przyjmował do wiadomości, że kobiecie, której byłem w stanie poświęcić wszystko, która nadała mi sens i pokochała takim jakim jestem naprawdę, mogło coś się coś poważnego stać.

Na Drugim Końcu Galaktyki || ReyloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz