38

85 9 39
                                    

***Rey

Minuty znowu zmieniały się w godziny. Każda kolejna chwila spędzona w tym miejscu była dla mnie jak zaczynający się na nowo koszmar, jednak to nie było snem. Taka była nasza teraźniejszość. Z każdą upłyniętą minutą od rozmowy z Leią było ze mną coraz gorzej. Mróz otulał całe moje ciało zamrażając każdy kolejny centymetr mojej skóry, drgawki stawały się coraz częstsze. Nie wspomnę już o mojej sprawności fizycznej. Pomagałam jak mogłam jednak szybko się męczyłam, w pewnym momencie nawet Moc odmówiła mi posłuszeństwa. Moja irytacja wraz z frustracją sięgała zenitu, nienawidziłam gdy coś mi nie wychodziło, zdawało mi się wtedy jakbym była bezużyteczna. Wtedy starałam z siebie dać jeszcze więcej i to było moją zgubą. Przez ostatnie godziny latałam od jednej osoby do drugiej, pomagałam ile mogłam, dźwigałam skrzynie, naprawiałam statki... uczepiałam się każdej najcięższej roboty. Rebelianci, z którymi miałam przyjemność współpracować dopytywali się o mój stan zdrowia, na to pytanie odpowiadałam im bez namysłu, że jest już lepiej. Gorzej jednak było gdy zadawali złożone lecz z pozoru proste pytanie, mój mózg musiał chwile dłużej niż zwykle pracować aby przetrawić pytanie i na nie odpowiedzieć. To wcale nie było tak, że nie znałam odpowiedzi, po prostu przez zmęczenie mój mózg pracował na wolniejszych obrotach. Gdy jedna rebeliantka zasypała mnie kilkoma tego typu pytaniami przyprawiła mnie tylko o silną migrenę.

Gdy po całym dniu ciężkiej pracy wróciłam do swojej nowej kajuty, pierwsze co zrobiłam nie był to zasłużony odpoczynek, a medytacja. Pomimo silnego bólu głowy, zimna i trzęsącego się z wysiłku ciała musiałam znów poczuć swoją wieź z Mocą, która po moim przebudzenia była prawie że nienamacalna. A jej resztki w akcie desperacji wykorzystałam do pracy. Zamknęłam oczy i klękając na podłodze pokrytej lodem zagłębiłam się w tej mistycznej sile. I kto wie, może udałoby mi się skontaktować z Benem... Pokusa była duża, ale wciąż byłam na niego zła za to, że mnie zostawił, ale musiałam mieć swoją godność. Prawda...?

***Ben

Stałem w swojej sali tronowej przed wielkim oknem patrząc w próżnie przed sobą. Na ciemnym niebie migotały małe i troszkę większe jasne światełka, które były oddalone o miliony lat świetlnych. Na skutek ostatniej rozmowy z Armitage zacząłem wracać do formy, nie zaniedbywałem już siebie ani swoich obowiązków. Wszystko zdawało się wrócić do normy. No prawie wszystko oprócz jednego, drobnego szczególiku... kobiety, którą kochałem ponad życie. Od dnia, kiedy powoli odchodziła w objęcia mroku i trzymałem ją w ramionach żałując, że nie mogłem jej uratować nie zamieniłem z nią ani słowa. Pomimo przemowy Huxa nie zamierzałem zmienić zdania, nie zasługiwałem na tak wspaniałą kobietę, a ona nie zasługiwała na cierpienie i zło jakie za sobą ciągnąłem. Obwiniałem się za ten wypadek z bombą, wiedziałem, że nigdy sobie tego nie wybaczę, a co dopiero Rey? Pomimo uczuć i serca, które cały czas wyrywało się w jej stronę to w tej walce musiał wygrać rozum i rozsądek. Całkowicie nie dopuszczałem Rey do siebie, zerwałem naszą więź przez Moc. Nie pojawiała się przy mnie, nie słyszałem jej myśli, słów, nie czułem jej ciepła, ani nie znałem uczuć.

Prawda była taka, że mocno kochałem Rey, wiedziałem, że drugiej takiej w całej galaktyce nie znajdę, ale nie chciałem miłości, w której się cierpi i w każdej chwili któreś z nas może odejść na zawsze. Prawda jednak była bardziej samolubna z mojej strony. Gdy widziałem Rey na skraju śmierci uświadomiłem sobie, że nie chce widzieć jak kolejna bliska mi osoba odchodzi lub umiera z mojej winy. Dużo w swoim życiu widziałem i dużo straciłem, nie mogłem dopuścić aby to samo spotkało Rey. Chciałem uniknąć tego cierpienia. Chciałem to wszystko zakończyć choć nie miałem sił. Byłem zbyt słaby by spojrzeć jej w oczy i powiedzieć o tym, że nie chcę i nie mogę z nią być. Zeszłej nocy się o tym przekonałem.

Na Drugim Końcu Galaktyki || ReyloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz