1

387 31 72
                                    


Minęły dwa miesiące od wydarzeń z Supremecy i bitwy na Crait. Ja i rebelianci przez pierwszy miesiąc ukrywaliśmy się w mieście w chmurach u Pana Calrissiana, który okazał się bardzo miłym i pomocnym człowiekiem. Bardzo pomógł finansowo odradzającej się Rebeli i ukrywał przez te tygodnie u siebie przed Najwyższym Porządkiem.

Po tym miesiącu, kiedy Ruch Oporu zregenerował siły zbrojne polecieliśmy na mała rolniczą planetę zwaną Lah'mu* , ponieważ dowództwo, albo raczej to co z niego zostało, twierdzili, że Porządek nie będzie nas szukać na małych planetach.

Przez te 2 tygodnie Rebelia przyjęła około 266 nowych żołnierzy w swoje szeregi.

Przez ten miesiąc prawie cały czas spędzałam z przyjaciółmi- Finnem, Poem i Rose.

Rose jest młodą azjatką, ma 23 lat, jest ode mnie niższa, ma brązowe oczy, czarne włosy upięte w kucyk i z kilkoma pasemkami wypuszczonymi z przodu. Bardzo ją lubię, ma świetne poczucie humoru i mogę jej powiedzieć o wszystkim. Co prawda jest trochę naiwna, za bardzo ufa ludziom i zachowuje się czasem jakby miała ADHD, ale nie przeszkadza mi to.

Wszystko było prawie idealnie. Mam przyjaciół, Ruch Oporu ma nowych ludzi , sprzęt i mamy szanse pokonać wroga. Wszystko jest prawie dobrze ale... coś mnie męczy i nie daje spokoju.

Ben. Od czasu kiedy odrzuciłam jego propozycje, kiedy stał przede mną z wyciągniętą ręką, której nie przyjęłam. Kiedy byliśmy na Supremecy i patrzyłam w jego oczy pełne nadziei na to, że go nie zostawię, że zostanę z nim i razem będziemy rządzić galaktyką oraz prawie, że błagalna nuta w głosie sprawiły, że gdzieś w głębi duszy...

Od czasu kiedy go zostawiłam, codziennie moc nas ze sobą łączyła, nawet po kilka razy dziennie, nawet czasem po kilka godzin. Ale nie rozmawialiśmy ze sobą jak kiedyś, udawaliśmy, że siebie nie widzimy. Po miesiącu unikania się i ignorowania nawzajem, na początku połączenia tylko mówiliśmy „cześć'' albo „hej'' a potem każdy z nas wracał do swoich prac i obowiązków.

W głębi duszy bolało mnie to ignorowanie, chciałam znów z nim porozmawiać i chociaż przez chwilę żeby było tak jak na Ahch-to. Chociaż codziennie się widzimy to i tak za nim tęsknie. Szczerze wątpię, że może być tak jak dwa miesiące temu, ale starałam się mieć trochę, chociaż malutka nadzieję na to.

Kiedy byliśmy razem w Sali tronowej Snoke'a, Ben zabił swojego dawnego mistrza, żeby mnie ocalić. Potem walczyliśmy ramie w ramie z gwardzistami Snoke, walczyliśmy jak jedność, w sali można było wyczuć jak moc inaczej się zachowuje, jak przenikała nasze ciała i jak nas otaczała, skupisko mocy było tak silne, że nawet nie wiem czy nie było silniejsze od tej energii, która była na wyspie Skywalkera.

Zbliżał się wieczór już słonce zachodziło powoli za horyzont i można było podziwiać piękny zachód słońca, ja i reszta rebeliantów kończyliśmy na dziś robotę i mieliśmy czas wolny.

Siedziałam u siebie w małej jednoosobowej chatce. Znajdowało się w nim tylko małe (w porównaniu do tych w mieście w chmurach) twarde łóżko, mała szafeczka, w której trzymałam kilka kompletów swoich ubrań- dwa tych, które nosiłam na Jakku, jeden ten z Ahch-to i jeden w którym poleciałam na Supremece.- stolik z dwoma krzesłami i drzwi prowadzące do łazienki. Na szczęścia przypadła mi chatka z prywatną łazienką co było dla mnie wielką ulgą.

Gdy tak siedziałam i rozmyślałam czy podjęłam słuszną decyzje zostawiając Bena samego sobie na Supremecy, to za każdym razem kiedy nad tym myślałam, to próbowałam sobie wmówić, że Ben jest potworem któremu tylko zależy na władzy i dobrze wyszło, że go tam zostawiłam. Ale czy na pewno? W głębi duszy miałam wyrzuty sumienia z tego powodu. Zostawiłam go, odrzuciłam jego propozycje i znowu zostaliśmy sami.

Na Drugim Końcu Galaktyki || ReyloOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz