•9•

636 64 10
                                    

Kiedy słońce już prawie na dobre zniknęło z horyzontu, ustępując miejsca księżycowi, który wprowadził mrok do większości domów w mieście, Mave uznała, że jest to najlepsza pora na odpoczynek. Mając już po dziurki w nosie bezczelnego zachowania swojego współlokatora, marzyła jedynie o chwili spokoju i odpoczynku.


Idąc w stronę łóżka, zatrzymała się i kątem oka spojrzała przez okno, gdzie na ulicy dostrzegła wybywającego z Baker Street Johna. Domyśliła się dokąd zmierzał jej przyjaciel. Od ostatniego incydentu relacje jego oraz Sary widocznie się poprawiły i ewidentnie zmierzało to do czegoś poważnego.

Mave nie przepadała za blond kobietą, ale ich związek nie robił jej różnicy, więc nie wtrącała się w ich relację.

Szatynka zgarnęła z komody powieść kryminalną, którą dostała na swoje dwudzieste ósme urodziny od siostry. Lubiła przed snem zagłębiać się w ciekawe wątki, które pobudzały jej szare komórki. Gdy położyła się wygodnie na łóżku nie minęło nawet piętnaście minut, a odpłynęła całkowicie w objęcia Morfeusza, wykończona dniem.

Jednakże potężny i zarazem głośny huk wyrwał ją ze snu, sprawiając, że ze strachu spadła z łóżka na podłogę. Jęknęła z bólu, gdy poczuła jak malutkie odłamki szkła wbiły się w jej dłonie, z których zaczęły cieknąć malutkie stróżki krwi. Podniosła się ociężale z podłogi, powoli przyswajając do siebie całą tą sytuację.

Jednakże nie myślała o sobie, lecz o tym czy nikt w mieszkaniu nie ucierpiał bardziejniż ona. Szybko wybiegła z pokoju, kierując się na piętro niżej.

Z hukiem wpadła do salonu, w którym Sherlock dopiero co podnosił się z podłogi.

— W porządku? — spytała, ciężko dysząc.

— Ze mną? Oczywiście, lecz powinnaś zadbać o stan psychiczny pani Hudson — mruknął,  strzepując z siebie drobinki kurzu.

Westchnęła ciężko, uświadamiając sobie, że jej obecność przy nim była zbędna. Cały Sherlock.

Bez słowa szybkim krokiem zeszła na sam dół martwiąc się, że starsza kobieta  mogła źle znieść wybuch. Jednakże odetchnęła z wyraźną ulgą, gdy właścicielka domu jedynie trzęsła się ze strachu, a Patterson nie pozostało nic innego niż pomóc jej się uspokoić.

°|°|°

Sherlock pojawił się na dole w momencie,  gdy do Baker Street wkroczyła policja, która sprawdzała czy nikomu nic się nie stało.

— No, no Sherlock... — lekko siwawy mężczyzna w płaszczu podszedł do Holmes'a, a na jego twarzy tkwił zadziorny uśmieszek  — Jak myślisz, to jakiś zamach?

— To tylko zwykły wybuch Grahamie... Nie wszystko musi być ukartkwane przez strony zewnętrzne  — odparł obojętnie, nawet nie zaszczycając go swoim spojrzeniem.

— Greg... — naprostował z zażenowaniem — Ale przyznaj, że tego właśnie oczekiwałeś — dodał, a później zwrócił wzrok w stronę dwóch kobiet — Jak się pani trzyma? — spytał staruszkę, która jedynie machnęła dłonią. Jednakże policjant zatrzymał dłużej wzrok na stojącej obok pani Hudson szatynce,  co też od razu przechwycił Sherlock.

Detektyw uniósł wyżej swój podbródek,  włożył dłonie do kieszeni płaszcza, po czym podszedł i stanął obok swojej współlokatorki, która cały czas uspokajała drugą kobietę.

— Lestrade poznaj moją współlokatorkę oraz nową towarzyszkę do rozwiązywania spraw — uśmiechnął się sztucznie, wskazując na zdezorientowaną Mave.

Kobieta spojrzała z niezrozumieniem na detektywa, zastanawiając się co skłoniło go do takiej wypowiedzi,  lecz nie dane było jej zbyt długo nad tym rozmyślać, ponieważ policjant znalazł się naprzeciw niej.

— Naprawdę? — spojrzał z rozbawieniem na Sherlocka, który nic nie odpowiedział — Greg Lestrade. Śledczy Scotland Yardu — wyciągnął w jej stronę swoją dłoń, która uścisnęła.

— Mave Patterson.

— Czyli co... Da się z nim jakoś wytrzymać? — dopytał wskazując na bruneta palcem.

— Jest ciężko, ale daję radę  — zaśmiała się cicho pod nosem, co nie spodobało się detektywowi, który zmierzył ją poirytowanym, przeszywającym spojrzeniem.

— Dobrze, koniec tych rozmów! Mave potrzebuje opieki medycznej, gdyż posiada trzy skaleczenia na czole, policzku i sześć na dłoniach — wtrącił pośpiesznie, po czym popchnął ją w stronę stojącej na ulicy karetki.

— Coś ty taki troskliwy? — rzekła,  podejrzliwie marszcząc brwi — To jakiś podstęp?

— Nie chcę, by głupota Grahama zaśmieciła również i twój mózg — wyjaśnił, na co ona roześmiała się głośno.

— A on nie miał przypadkiem na imię Greg? — spytała zastanawiająco.

— Jeden pies — mruknął, z obojętnością wzruszając ramionami

Control | SherlockOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz