II

166 40 10
                                    


Na klatce schodowej w bloku cioci automatycznie zapalały się pojedyncze jarzeniówki. Ich słaba poświata odbijała się w moich skórzanych trzewikach, polerowanych tuż przed wyjściem. Moje nozdrza wciąż wypełniał chemiczny zapach pasty.

Mama nie była tego dnia rozmowna. Sztywno stawiała krok za krokiem z doskonale wyszkolonym szybkim tempem chodu na obcasie. Jej czekoladowy kucyk bujał się jak wahadło zegara po każdym stąpnięciu, a żakiet podskakiwał i powiewał przy zakrętach. Nie miała powodu do pośpiechu, to przecież tylko wizyta u jej siostry. Zabiegany tryb życia jak gdyby wrył się już w jej genotyp.

- Kurtki tu połóżcie, bo wieszak ma złamaną nóżkę i ledwo stoi. Jeszcze jeden upadek i rozsypie się na części pierwsze. - zaśmiała się ciocia przy wejściu. Biel jej zębów podkreślała wiśniowa szminka, komponująca się kolorystycznie z bujnymi lokami.- A może lepiej? Nie będę musiała go rozkręcać. - machnęła ręką. - Długo się zabieram za kupno nowego.

Mimo pokrewieństwa, kobiety różniły się od siebie pod względem charakteru. Ciocia Malwina emanowała optymizmem na odległość, czego nie można powiedzieć o mamie - żelaznej, bezwzględnej osobowości.

- Nie dziwie ci się - odparła. - Masz bardzo specyficzne meble. I kolorystycznie też bym miała kłopot.

- Myślisz, że lepiej jakbym zamówiła?

- Jasne. Ja bym się nie zastanawiała. Zaoszczędzisz mnóstwo czasu.

Usiadłam na kanapie w salonie. Była ona półtwarda, obita białą skórą. Idealnie komponowała się w obraz salonu, który nie należał do dużych, lecz posiadał urzekający, skromny wygląd. Całość była w kolorach beżowych oraz białych. Szafy, gabloty, barki, półki, podstawy puf - wszystkie wykonane z jasnego drewna. Za szybami tych gablotek, jak i na wszystkich półkach, wyeksponowano calutką kolekcję porcelanowych figurek aniołków, należących do cioci Malwiny, co dawało przyjemny, spokojny klimat pomieszczeniu. Obok szklanego stolika w centrum, rozstawione były białe fotele, pufy i kanapa, na kształt półokręgu.

- Słyszałam, że udało się przedłużyć wyrok dla członków Gradla? - ciocia skupiona była dmuchaniem w filiżankę białej herbaty.

- Zdziwiłabym się, jakby się nie udało. W końcu to Ignacy sypał argumentami na sali. - mama tak dumnie się wyprostowała, że materiał sztywnej koszuli naprężył się na jej klatce piersiowej.

- Niech mają! - ciocia oparła się o fotel, o mało nie wylewając zawartości naczynia w ręku. - Ja bym wniosła o dożywocie za to, co robili tym biednym dzieciom.

Gradel to organizacja, którą zapoczątkowała miejska zgraja - grupa trzech mężczyzn i jednej kobiety. Przez cztery lata poszukiwani byli listem gończym. Swoją działalność prowadzili w niezmiernie sprytny i utajony sposób. Zajmowali się głównie bandytyzmem i porywaniem nieletnich oraz testowaniem na nich nielegalnych substancji, które sami tworzyli. Na samą myśl przechodzą mnie ciarki po ciele. W latach, podczas których grasowali jeszcze na wolności, matki bały się puszczać swoich podopiecznych samych do szkoły, a w najbardziej niebezpiecznych porach - wszelkie place zabaw ziały pustkami. Zdemaskowani zostali przypadkiem, kiedy to założyciel całej grupy szaleńców - Ivan - pomylił nazwisko na poczcie, podając swoje prawdziwe. Został zabrany na przesłuchanie i wraz z całym gangiem skazany na dziesięć lat więzienia. Do końca ich kary zastałby miesiąc, gdyby nie odkryto następnych przewinień z ich udziałem. Stąd powód do przedłużenia wyroku.

- Swoją drogą bardzo dobrze, że właśnie Ignacy był pełnomocnikiem. - ciocia przełożyła nogę na kolano. - Nie sądzę, żeby którykolwiek z adwokatów rozegrałby to lepiej.

Mleko na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz