XVIII

46 16 5
                                    

Zacisnęłam zęby.
- Dlaczego mi nie powiedziałeś o tym wcześniej? – mój głos wydał się bardziej piskliwy niż oczekiwałam.
- Byłem pewien, że wyjeżdżasz. W pewnym sensie ulżyło mi na tę wiadomość. Wierzyłem, że będziesz bezpieczna.
- Teraz nikt z nas nie jest.
- Agata!
    Odwróciłam się w stronę mężczyzny, który czekał przy wejściu, machając moją kurtką. Wstałam i objęłam Dominika na pożegnanie.
- Będzie dobrze. – szepnął mi do ucha. Potrzebowałam tych słów.
 
    Chwilę później szliśmy już z ojcem cichym, przestronnym korytarzem, prowadzeni przez strażnika więziennego. Przytłaczała mnie wiadomość, że wyniosłam nielegalną substancję z więzienia; obiekt kojarzony z chuligaństwem i bezprawiem. Złamałam tym samym multum zasad wkuwanych od momentu, kiedy tylko nauczyłam się czytać - z zakresu prawa konstytucyjnego, postępowania karnego, czy wykroczeń. Po części zostałam wciągnięta w to bagno, co mój przyjaciel. Mimo wszystko warte to było świadomości, że w czymś mu pomogłam. Została kwestia pozbycia się tego ,,bagna” przy pierwszej możliwej okazji. Nie mogłam jednak od tak wyrzucić torebek do kosza. Gdyby ktoś je znalazł, od razu pobrałby odciski palców. Starałam się nie ukazywać na twarzy mojego zakłopotania i w ciszy podążałam obok ojca. Tempo jego kroków było zabójcze.
- Ustaliliście coś? – spojrzał na mnie kątem oka.
- Nie, nic istotnego. – skłamałam. – Dlaczego właściwie się tak śpieszymy?
- Wiesz, jak mama reaguje na spóźnienie się na kolację. – dał odpowiedź będącą czymś pomiędzy pytaniem, a stwierdzeniem.
     Przytaknęłam. Po wyjściu z korytarza uniosłam głowę do góry. Nade mną ujrzałam gmach więzienia, w którym znajdował się areszt. Biło od niego grozą.
    Był to budynek z ciemnej, bordowej i brązowej cegły. Pokaźne wrota wejściowe otaczał ganek, którego same filary przypominały zęby, a raczej kły, tworząc upiorną twarz razem z wielkimi oknami. Na murach rozpościerał się długi drut kolczasty. Zapewne tuż za nim znajdował się spacerniak. Mojej uwadze nie umknęły także cztery wieżyczki, znajdujące się w każdym rogu.
    Kiedy z powrotem spojrzałam przed siebie, zdałam sobie sprawę, że tata wyprzedza mnie o trzy metry, więc przyśpieszyłam kroku.
 

***

 
-

Cześć Ignacy, cześć skarbie. – uśmiechnęła się mama u progu drzwi, a ja oniemiałam z wrażenia.
- Cześć. – odpowiedział nieśmiało tata, również zbity z tropu.
- Jesteście głodni? Zrobiłam pieczone naleśniki z brokułem i kurczakiem.
- Tak, jasne, brzmi zachęcająco. – wykaszlał z siebie zdumiony.
    Moje ulubione danie w wykonaniu mamy. Nie miałam pojęcia, co podkusiło ją, aby właśnie je zrobić. Tym bardziej, że nie lubi gotować i robi to stosunkowo rzadko. I ten uśmiech – wszystko to sprawiało wrażenie jeszcze bardziej podejrzanego.
    Odwiesiliśmy z tatą kurtki i spojrzeliśmy na siebie zmieszani.  Tata wzruszył ramionami i rozłożył ręce, a ja spróbowałam się uśmiechnąć, lecz ze skamieniałą twarzą musiało to wyglądać, jakbym co najmniej miała udar. Niepewnie podążyliśmy w stronę kuchni, po czym popchnęłam drzwi. Mama miała na sobie fartuch, który dałam jej kiedyś na urodziny. Od tamtej pory widziałam ją w nim po raz pierwszy. Z lekkością i wdziękiem przemieszczała się z jednego końca kuchni do drugiego, robiąc przy tym piruety od czasu do czasu. W końcu wyciągnęła z piekarnika swoje danie popisowe, a pomieszczenie momentalnie wypełniło się przepięknym zapachem ciasta naleśnikowego, przeplatanym z wonią pomidorowego pesto. Od samego zapachu poczułam, jak język zaczyna pływać w moich ustach, a żołądek  kurczy się. Gdy podeszłam trochę bliżej, moją twarz otuliło przyjemne ciepło, a zapach nasilił się, jeszcze bardziej wzmagając apetyt.
- Siadajcie, śmiało. – zachęciła nas rozpromieniona kucharka, wykładając naleśniki z blachy na zdobiony półmisek.
     Zrobiliśmy co kazała i rozkoszowaliśmy się wonią kolacji i wystrojem stołu, na którym stały jeszcze kubki z gorącą herbatą, kwiecisty dzbanek, trzy talerze - również od kompletu, przyprawy, serwetki, ciemne kromki chleba w drewnianej miseczce, sosjerka oraz talerz z jabłkami i winogronami.
- No, bon appetit! – mama tanecznym krokiem położyła przed nami gorący posiłek i rzuciła rękawice na blat.
- Nie spodziewaliśmy się takiej niespodzianki. – tata odwzajemnił uśmiech mamy, który od początku nie schodził jej z ust.
- Widzisz, jednak czasem potrafię zaskakiwać.
- Masz dzisiaj bardzo dobry humor. – przyznałam i ugryzłam się w język, aby nie dodać ,,wyjątkowo”.
- A to jakaś nowość? – na to pytanie spojrzeliśmy na siebie z tatą ukradkiem i o mało nie parsknęliśmy śmiechem.
- Ostrożnie, Agatko! – dodała, kiedy sięgnęłam po naleśnika, a ja poczułam się jeszcze bardziej nieswojo, gdy usłyszałam zdrobnienie z ust mamy; tym bardziej mojego imienia, co zdecydowanie nie było codziennością. – Są bardzo gorące, weź widelcem.
    Uczucie zmieszania i onieśmielenia upłynęło ze mnie i zrobiłam się dziwnie rozweselona. Chyba to wszystko sprawiło, że ogłupiałam. Brakowało mi jeszcze pytania w stylu: ,,podmuchać ci?” i nie pohamowałabym się już przed wybuchem śmiechu.
- Opowiadajcie. – zaczęła mama, kiedy wszyscy rozkoszowaliśmy się chrupkością ciasta i ciągnącym się serem z jego powierzchni. – Co robiliście cały wieczór?
    Spoważniałam i spojrzałam na tatę. Jego usta zamieniły się w wąską linię i tak jak ja, zastanawiał się, co odpowiedzieć. Nie chcieliśmy popsuć mamie humoru wiadomością, że przygotowywaliśmy się do rozprawy Dominika.
- Praca i tym podobne. – wydukał tata udając rozluźnionego i radosnego.
- Agata też?
- Można tak powiedzieć. – odparł po chwili namysłu i wziął kolejny kęs.
- To nad czym tak ciężko pracujecie? – nie dawała za wygraną.
- Niespodzianka. – palnęłam bez namysłu, zakrywając ręką pełną buzię. Już wiedziałam, że teraz to z pewnością będzie dociekać.
    Zmrużyła oczy, robiąc minę pod tytułem ,,co wy knujecie?”, lecz nie zadała pytania. Zamiast tego skupiła się na słodzeniu herbaty miodem.
- Dajcie spokój. – zaśmiała się, kiedy kamień jeszcze nie zdążył do końca spaść mi z serca. – Przecież wiem, że chodzi o sprawę Ludwika.
- Dominika. – poprawiłam. W tym momencie zaczęłam zachodzić w głowę, czy faktycznie nie wzięła czegoś przed kolacją.
- Wszystko jedno. Właściwie jestem po jego stronie.
- Poważnie?! – o mało nie zadławiłam się jedzeniem, natomiast tata zaczął kaszleć.
- Tak. – twarz mamy przybrała minę, jakiej jeszcze u niej nie widziałam – pokorną. – Właściwie źle się czuję z faktem, że zabraniałam ci się z nim widywać. Powinnam dawać ci więcej… - z trudem przechodziło jej to słowo przez usta - …więcej luzu.
    Po tym wyznaniu nie miałam już cienia wątpliwości. Nie chodziło o nic innego jak o rozwód. Mama chciała w tydzień zrehabilitować się za całe szesnaście lat mojego niepochlebnego wychowywania, abym po powrocie do domu w wakacje, zdeklarowała się odnośnie wyboru jednego z nich, idąc jej przy tym na rękę. Jednak sprawa była dla mnie jasna – n i e  m a  o p c j i, żebym wybrała dwulicową matkę, która zapewne wróciłaby do dawnych metod wychowawczych, zanim się obejrzę.
     Kolacja przestała mi smakować. Odniosłam wrażenie, że jest tak samo przesycona sztucznością, jak jej stwórczyni. Starałam się stłumić w sobie gniew i zastanawiałam się, czy tata także zdążył złamać jej szyfr. Wysiliłam się na uśmiech i rzekłam na odczepne:
- Dzięki za wyrozumiałość. Mogę iść już na górę?
- Już? – przechyliła głowę na bok i wysunęła dolną wargę – No dobrze, ale chociaż dokończ tego drugiego naleśnika i dopij herbatę.
    Po chwili biegłam już na drugie piętro. Z impetem otworzyłam drzwi i przystanęłam, by odetchnąć chwilę. Pomieszczenie wciąż było puste, gdyż nie miałoby sensu rozpakowanie walizek na tydzień przed wyjazdem. Na wierzchu zostawiłam tylko najważniejsze rzeczy, w tym pościel, na której usiadłam. Poczułam pode mną wypukłość, więc podniosłam się i odsunęłam kołdrę. Znajdowało się tam pudełko belgijskich czekoladek z liścikiem: ,,Na osłodę od mamy :)”.
    Tego było dla mnie za wiele. Zacisnęłam zęby i zgniotłam pudełko w miejscach, za które je chwyciłam. Potem wbiłam w nie paznokcie i rozdarłam różowy karton. Przegryzłam folię ze środka i oderwałam całą zębami. Następnie poczęłam uderzać prezentem o ścianę, dopóki nie rozsypałam czekoladek. Po pokoju latały wszelkie kształty: serca, kwiaty, kółka, muszelki, kwadraty. Rzuciłam pustym opakowaniem o podłogę i wydeptałam do reszty. Gdy stałam tak na pudełku, nogi się pode mną ugięły.
      Dopiero dotarła do mnie waga sprawy, jaką jest rozwód rodziców. Nie przepadam za zmianami i nie potrafię siebie zrozumieć za to, że nie cieszyłam się z faktu pozbycia się mamy, jej rygorystycznych zasad, szorstkiego głosu oraz zimnego spojrzenia, jednak czułam nieprzyjemną pustkę na myśl, że tyle się zmieni.
    W pewnym momencie przypomniałam sobie o moim zadaniu i  sięgnęłam do kieszeni. Wciąż klęcząc, oparłam się łokciem o łóżko i położyłam na nim torebki. Znalazłam w nich coś jeszcze – coś, co przykuło moją uwagę. Była to mała karteczka, złożona w charakterystyczny sposób. Wytarłam powieki rękawem, aby wyostrzyć obraz liter. Od razu rozpoznałam to niedbałe, pochylone pismo.
 

Uwięziony w objęciach strachu,

W żelaznej pułapce,

Mknę ciemnym korytarzem bez końca.

Nie widzę światła w tunelu, ni przebłysku słońca.

 

Nikt mi nie pomoże i sam sobie nie pomogę,

Bo tylko ty możesz rozświetlić mi drogę.

I z tobą nigdy nie zabłądzę

Nawet, gdy idę w złym kierunku.

Gubię się w tej rozłące,

Więc pomóż mi, ratunku

 
 

   Już pierwsze wersy chwyciły mnie za serce. Zastanawiałam się do kogo Dominik kierował te słowa  i o co chodziło z tunelem. Oparłam się też drugą ręką i zatopiłam w dalszej lekturze z szerokim uśmiechem.

 

Uratuj mnie przed tą osobą,

Którą się staję nie będąc z tobą.

Nie miej mnie proszę za zbrodniarza,

Znajdź mi wyjście z korytarza.

Bądź światłem w tunelu i tym razem,

Tak jak zawsze byłaś, mamo, mym życiowym drogowskazem

 

Tak jak zawsze mamo byłaś,

Wiem, że nic się nie zmieniłaś,

Choć dawno nie widziałem Ciebie

- Siła bezlitosna oddzieliła nas od siebie,

Postawiła ścianę i żelazne kraty.

Wśród  nich wciąż wyliczam straty.

 
 

    Pomyślałam, że chciałabym mieć taką relację z rodzicami, jaką ma przyjaciel. Poczułam potworny ucisk w brzuchu na myśl, że jego mama może odejść, że już nigdy jej nie zobaczę, nie ujrzę roześmianego Dominika przy jej boku, nie usłyszę komentarzy z ust pani Justyny odnośnie nowego kawałka, że cała praca włożona w jej zdrowie przez syna, przez Pogodnych, pójdzie na marne.
    Postanowiłam w końcu zebrać się w garść i odzyskać panowanie nad sobą. Prędzej, czy później ktoś zajrzałby do pokoju by sprawdzić, co u mnie.
     Wzięłam proszki i ruszyłam w kierunku toalety, nie tracąc czasu na zapalanie światła. Gdy rozsypałam wszystkie do ubikacji i spłukałam wodę, poczułam niesamowite, wszechogarniające poczucie ulgi: ,,Jestem  c z y s t a, nic mi już nie grozi, nie ma dowodów, odcięłam się od tego bagna”. Po omacku znalazłam korek od kranu i odkręciłam zimną wodę do końca. Zanurzyłam w niej twarz i poczułam orzeźwienie. Po zakręceniu czułam, jakbym właśnie wypłynęła na powierzchnię oceanu.
     Dopiero wtedy włączyłam lampkę nad umywalką i na chwilę straciłam oddech, a serce podskoczyło mi do gardła. Cofnęłam się trzy kroki. Przede mną, na lustrze widniał krwistoczerwony napis:
 
W r ó c i m y   t u  p o   c i e b i e.

Mleko na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz