XXIV

42 18 0
                                    

Potem widziałam już tylko urywające się przebłyski, wśród których widniały pojedyncze, rozmyte sceny. Oślepiające światło, wpadające promieniami przez otwór i mężczyzna nade mną.
 Czerń.
 Klatka schodowa i ucisk na ramionach, w pasie i za głową.
 Czerń.
 Szare, tłoczne pomieszczenie i przesuwające się sylwetki osób, stłumiona rozmowa oraz krzyki.
 Czerń.
- Rich, popatrz , żyje! – ujrzałam twarz łysego mężczyzny, jak przez mgłę.
- Skąd wiesz?
- Stary, dam sobie rękę uciąć, że otworzyła oczy!
- Nie zawracaj mi głowy.
     Czerń.
 
- Hej, słyszysz mnie?
- Gdzie jestem? – wycedziłam prawie szeptem.
- Nie chcesz wiedzieć. Przynajmniej nie teraz.
     Przetarłam oczy knykciami. Tym razem obraz był nieco ostrzejszy. Znajdywałam się w małym pomieszczeniu z blado pomarańczowymi ścianami. Przede mną siedziała kobieta. Wyglądała nieco odrażająco. Na jej chudych rękach zwisała szara skóra, którą – jakby się mogło zdawać – niemal przebijają jej ostre łokcie. Ramiona miała wytatuowane, a włosy krótko ścięte na niedbały pixie. Jej źrenice rozwiały moje wszelkie wątpliwości.
- Nie mogę tu być! Muszę się wydostać! – Podskoczyłam, jak zbudzona z koszmaru.
     Problem w tym, że koszmar dopiero się zaczynał.

- Oj uwierz mi, powinnaś być wdzięczna, że jesteś dopiero tutaj

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


- Oj uwierz mi, powinnaś być wdzięczna, że jesteś dopiero tutaj. – cmoknęła.
- Odejdź ode mnie!
     Zaśmiała się odchylając głowę do tyłu i wybałuszając ostre obojczyki. Jej głos tworzył mieszankę szyderstwa i ironii.
- Powinniśmy teraz być jak kumpele. Przyszło nam tkwić razem w tej obmierzłej dziurze.
- Nie zamierzam się z tobą kumplować. Musi być jakieś wyjście! Na pewno je znasz!
- Stąd nie ma wyjścia. Jak chcesz, błagaj o największą dawkę, żeby nie obudzić się już następnego dnia na badania.
- Dawkę... czego?
    Uniosła brew i wymusiła uśmiech.
- Obudziła się! Chodźcie tutaj!
    Rozległo się donośne skrzypnięcie pancernych drzwi. Z zewnątrz wychylały się głowy, które zniknęły po chwili aby zrobić przejście. U progu pojawił się niewysoki, lecz dobrze zbudowany mężczyzna. Od razu rozpoznałam ich guru.
- Odsuń się od niej. – rypnął kobietę przede mną, a mnie ogarnęło przerażenie na dźwięk chlaśnięcia batem o skórę. Poczułam skruchę na widok, że nie okazała bólu, tylko po prostu odskoczyła na bok skulona jak kot kopnięty na drodze. – Kogo my tu mamy?
     Wziął moją szczękę w dwa palce, ściskając mi skórę tak, że wręcz czułam wyłaniające się siniaki pod jego uciskiem. Nie odważyłam się stawiać oporu widząc wirujący bat w ręku mężczyzny, któremu przekazał go przedstawiciel.
- Jaworska. – cmoknął wypowiedziawszy to słowo nie kryjąc rozkoszy, jaką sprawia mu każda jego litera. Nie mogłam znieść jego spojrzenia spod krzaczastych brwi ściągniętych razem. Błysnął mi przed oczami jego złoty implant na miejscu górnego kła. – Mała Jaworska. Szef będzie zadowolony.
- Wiem, jak się nazywam. – z trudem wycedziłam słowa ze ściśniętą szczęką. Miałam wykrzywioną twarz przez jego palce i tylko czekałam, aż wreszcie mnie od nich uwolni. Jednak on wciąż wpatrywał się jakbym miała oczy wysadzane szmaragdami i twarz lśniącą czystą platyną.
- Dobrze, że wiesz. Niedługo będę ci musiał przypominać.
    Przełknęłam ślinę zmrożona tymi słowami. Złoty Kieł poczuł satysfakcję na widok mojej unoszącej się grdyki.
    I wtedy wreszcie mnie puścił, pchając moją głowę do tyłu, lecz wrażenie ucisku zostało jeszcze długo.
- Zabierzcie ją do dwudziestki dwójki. – machnął ręką znikając w drzwiach.
-  Nigdzie nie pójdę!
- Ależ ty nie musisz iść. – wychylił głowę zza drzwi i puścił do mnie oko, ponownie błyskając zębem.
    Dwaj mężczyźni kucnęli i opletli przedramieniem po jednej mojej ręce, podnosząc mnie do góry i zaczęli ciągnąć mnie do wyjścia. Trzeci szedł za orszakiem i wciąż machał batem. Z początku chciałam się wyrwać, rzucając się na wszystkie strony, co było moim naturalnym odruchem, lecz szybko dotarło do mnie, że nie prowadzi to do czegoś więcej, niż do większego bólu.   
     Kobieta przyglądała się mi w powadze. Nawet nie poznałam jej imienia.
A może jej  już trzeba przypominać? – pomyślałam.
 
    Pokój numer dwadzieścia dwa nie różnił się niczym od innych z zewnątrz. Właściwie cały korytarz wyglądał bardzo prosto: obdrapane szare ściany i drzwi pancerne z każdej strony, rozmieszczone równomiernie w odległości około pięciu metrów od siebie.
    Przez korytarz szłam już na nogach, ze względu na niewygodną pozycję i ucisk na rękach, jaki zadawali holujący mnie mężczyźni. Ten, który trzymał mój lewy nadgarstek, charakteryzował się rysą wskroś twarzy, a ten z prawej - gęstą ciemną brodą.
      Pełna napięcia stawiałam krok za krokiem. Nie mogłam uwierzyć, że trafiłam w to miejsce. W tamtym momencie wydawało mi się to irracjonalne, że to właśnie mnie schwytano i to bez większego wysiłku. Tymczasem niewiele się przecież różniłam od mojej nowej współlokatorki. Podejrzewam, że była równie łatwym łupem, jak ja.
    Nie mogłam sobie wybaczyć tego, że nic nie zrobiłam ze świadomością, że czai się na mnie morderczy gang. Byłam pewna, że nic mi nie grozi, kiedy wyjeżdżam na drugi koniec kraju. Owszem, obawiałam się ich przyjścia z każdym dniem bardziej. Bałam się podczas zasypiania, że obudzę się w nocy z lufą przy głowie, jeśli w ogól się obudzę. Za każdym razem, gdy szłam dokądś sama, czułam na plecach świdrujące mnie spojrzenie. Powiew wiatru na szyi zdawał się być obcym oddechem, a błysk reflektorów samochodowych pośród mroku – promieniem światła latarki. Feralnej nocy byłam jednak tak pochłonięta poszukiwaniami, że każda inna myśl była dla mnie stratą czasu i energii.
      Starałam się dorównać długim krokom Brodatego i Ryśniętego, w przeciwnym razie miałam wrażenie, że szarpanie za nadgarstki pozbawiłoby mnie dłoni. Zła na siebie i własną głupotę, liczyłam na to, że cudowny pomysł ucieczki nasunie się tak prosto, jak prosto wpakowałam się w konieczność jego obmyślania.
- Załatwmy to szybko, nie chcę marnować twojego cennego czasu. – głos mężczyzny przy biurku w gabinecie ociekał ironią. – Puśćcie ją, niech siada.
     Oddech uwiązł mi w gardle, gdy spojrzałam mu w twarz. Zupełnie jak w gazecie, Ivan miał tatuaże praktycznie na całym ciele. To było do przewidzenia, biorąc pod uwagę to, jak długo przesiedział w więzieniu. Pół głowy miał wygolone, na drugą połowę spadała rzadka, czarna grzywka. Dumnie unosząc głowę, demonstrował wyraźnie zarysowaną szczękę, a zmarszczki przy jego nosie tworzyły jakby okrąg wokół jego ust, kiedy uśmiechał się w moją stronę.
- Wiesz z kim masz przyjemność rozmawiać?
- Wiem, że przyjemnością trudno to nazwać. – odburknęłam.
- Potraktuję to jako komplement. – Jeden kącik ust opadł mu z powrotem.
- Tym gorzej dla ciebie.
     Nie usatysfakcjonowała go ta odpowiedź.
- Bardzo opryskliwa z ciebie sztuka.
- Potraktuję to jako komplement. – zacytowałam uszczypliwie.
     Ściągnął brwi i spojrzał za mnie, po czym skinął głową w bok. Rozległ się trzask i przeszył mnie ból na karku. Naprężyłam się i zacisnęłam zęby, żeby nie krzyknąć. Po chwili ból przeszedł w pulsowanie i zmniejszał nasilenie, więc odetchnęłam i z powrotem się zgarbiłam. Nie czułam prawego ramienia.
- Teraz się dwa razy zastanowisz, zanim coś powiesz.
     Miałam ochotę wyrwać ten bat i schłostać go dwa razy mocniej.
- Dobra, mam dla ciebie kuszącą propozycję.
    Nie odpowiedziałam nic, nawet nie popatrzyłam na niego.
- Wypuszczę cię, choćby zaraz. – powiedział powoli, a ja po tych słowach odważyłam się spojrzeć na niego spode łba, czekając na ,,ale". – ...Ale wygłosisz ojczulkowi i wszystkim, że jesteśmy niewinni.
     Prychnęłam.
- Mało prawdopodobne.
    Poczułam, że ktoś za mną stoi i zobaczyłam cień uniesionej ręki na biurku. Wzdrygnęłam się, lecz Ivan ściągnął brwi i pokręcił głową. Odetchnęłam z ulgą.
- Naprawdę nie chcesz, żebym cię wypuścił? – jego niski głos był bardzo nieprzyjemny.
- Mówię, że mało prawdopodobne jest to, żeby ktokolwiek w to uwierzył.
- Ale tobie ludzie ufają.
- I nie chcę tego zmieniać. – oparłam  się na podłokietniku przygnębiona.
     Iskra nadziei natchnęła mnie, by rozważyć propozycję. Wiedziałam, że nie ma innej sposobności na wydostanie się , niż pójście oprawcom na rękę.
- W takim razie my jutro coś zmienimy. – wstał i oparł się na przedramionach, wbijając we mnie swoje świdrujące spojrzenie. Z tej odległości czułam każdy jego odrażający oddech na skórze. – Będziemy tyle zmieniać, dopóki nie przychylisz się do propozycji. A potem już tylko będziesz błagać nas na kolanach, żebyśmy znowu dali ci możliwość wyboru.
     Uporczywie chciałam wziąć wdech świeżego powietrza, więc odparłam pierwsze, co przyszło mi na myśl.
- Nie łudź się, Ivan.
    Podniósł się i pchnął stół w moją stronę. W tym momencie wyglądał jak bestia, chowając głowę między potężnymi ramionami. Mebel przewrócił się z hukiem, wywracając też moje krzesło. Gdy upadłam, poczułam ponownie ból z nocnego wypadku pod domem.
- Zróbcie jej wycieczkę po drugim piętrze. – nakazał szef Gradla.
     Od razu wiedziałam, że nie będzie to przyjemny spacer. W przejściu zatrzymali mnie ci sami mężczyźni. Wyciągnęłam nadgarstki i westchnęłam ciężko.

Mleko na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz