XIX

36 18 1
                                    


Czas płynął niemiłosiernie długo. Każda minuta zdawała się być godziną. Siedziałam zgarbiona opierając się łokciami na kolanach i wpatrując w podłogę długiego korytarza. Co jakiś czas migały przede mną sylwetki zabieganych postaci, potem znikały z pola widzenia zostawiając po sobie przytłumiony tupot obcasów po linoleum. Później znowu nastawała cisza, przeplatana z kasłaniem, chrząkaniem, kartkowaniem stron oraz nieustannym tykaniem zegara, wypełniającym nieprzyjemną głuszę. Czasem miałam wrażenie, że słyszę także bicie swojego serca, które z każdym skrzypnięciem klamki się nasilało i rozpalało iskrę nadziei.

- Stresujesz się? – szept Dominika, siedzącego obok mnie, przeszył połowę mojego ciała, wytężając zmysły.

- Pewnie. – spojrzałam nieśmiało na niego, jednak jego wzrok skierowany był na dłoniach skutych w kajdany. Mimo wiadomej odpowiedzi zapytałam o to samo. – A ty?

- Strasznie.

Spojrzałam na tatę, siedzącego obok Dominika. Miał ściągnięte brwi i badał wzrokiem jedną z przygotowanych notatek. Żabot zwisał mu na piersi, niczym długi zielony język. Ciągle poprawiał prostokątne okulary, które zsuwały mu się z nosa. Po mojej prawej stronie, jedno krzesło ode mnie siedziała kobieta z krótkimi włosami w kolorze miedzi, wyraźnym zarysem szczęki i zadartym nosem. Ubrana była w odświętną granatową suknię do kolan, spod której widać było jej masywne łydki. Miała wysokie obcasy, dodające jej trochę centymetrów, gdyż była stosunkowo niska i niezbyt szczupła. Szerokie ramiona okrywał elegancki czarny żakiet z ozdobnym kołnierzem. Obok opierał się o ścianę wysoki mężczyzna o siwych włosach i w popielatym garniturze. Zastanawiałam się, czy oboje idą na tą samą rozprawę.

I co najważniejsze – po czyjej stoją stronie.

- Uda nam się. – wyszeptałam ściskając przyjaciela za rękę. Była spięta i zimna. – Musi się udać.

- Chciałbym w to wierzyć. – jego kajdanki zadzwoniły, kiedy także mnie uścisnął.

Nie przywykłam do wyglądu Dominika w eleganckim garniturze. Prezentował się o wiele doroślej. Marynarka zgrabnie podkreślała jego barki, a popielate chinosy sprytnie zakrywały bandaż na jego łydce.

- Sprawa pana Frączkiewicza, zapraszam. – oznajmił protokolant wyłoniwszy się zza ściany na nasz korytarz.

Podnieśliśmy się wszyscy i ruszyliśmy za młodym mężczyzną. Zgodnie z moim przeczuciem – pani o miedzianych włosach i jej wysoki siwy towarzysz również podążyli z nami. Poczułam napływ adrenaliny. Serce zaczęło bić mi szybciej, a na plecach poczułam wilgoć. Kwestię, którą wykułam śpiewająco, coraz trudniej było mi ułożyć w pamięci ponownie.

Po chwili szybkiego marszu znaleźliśmy się przed drzwiami, które wyglądały dokładnie tak samo, jak wszystkie inne na piętrze. Protokolant wszedł jako pierwszy i rozsadził nas na odpowiednie miejsca, a aresztant został rozkuty przez swojego strażnika.

Widok sali rozpraw przepełnił mnie fascynacją. Wydawała się być ogromna, mimo, że była najbardziej przeciętnych rozmiarów. Czekoladowo brązowe stoły, idealnie wyszlifowane, połyskiwały w blasku porannego słońca, wpadającego przez obszerne okno na ścianie. Przy każdym ze stołów znajdował się przynajmniej jeden mikrofon, przez co – nie wiedząc czemu – przeszły mnie ciarki. Uświadomiłam sobie że będę obserwowana przez każdego i z każdej strony, oczy dookoła skupione będą na mnie, a wszystkie słowa, jakie wypowiem zostaną dokładnie przeanalizowane i wręcz przejrzane na wskroś. Dodatkowo rozpraszał mnie herb przywieszony tuż za sędzią – orzeł biały niczym najbielszy śnieg, jakby uczepił wzrok na mnie i jak gdyby tylko czekał, aby wbić we mnie swoje złociste szpony. Mimo, że sala rozpraw była dla mnie częstym widokiem, to nigdy nie miałam okazji uczestniczyć w prawdziwej sprawie.

Mleko na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz