XXXVI

38 15 1
                                    

     Mimo ogromnego zmęczenia, nie mogłam zasnąć. Myśli tłoczyły się w głowie i nie dawały mi spokoju. Z samego rana miałam wyjechać, za kilka godzin. Miałam już nigdy więcej nie zobaczyć się z bratem, a on nigdy nie poznałby prawdy. Nie mogłam do tego dopuścić. Nie wybaczyłabym sobie tego przez resztę życia. Obawiałam się też, co by się stało jakby zbiegcy z Gradla go namierzyli. Nie wahaliby się ani chwili za zdradę. Jak własny ojciec mógł na to pozwalać?
     Obróciłam się na drugi bok, jakbym chciała zostawić utrapienia na przeciwnej stronie poduszki. W pokoju panowała zupełna ciemność. Szczelne rolety uniemożliwiały mi zobaczenia nawet wyciągniętej przed siebie dłoni. Postanowiłam czuwać. Przed odjazdem musiałam zobaczyć Dominika. Wydarzenia ubiegłego wieczoru nie pozwoliły nam się pożegnać.
     Spojrzałam na wyświetlacz telefonu: druga w nocy. Podjęłam decyzję, że zaczekam jeszcze godzinę zanim się wymknę. Chciałam mieć pewność, że tata będzie już spał. Powinno wystarczyć mi czasu, żeby wrócić przed godziną szóstą na wyjazd.
     Z tą myślą poczułam się lżej. Wybrałam wygodniejszą pozycję, układając się z powrotem na lewym boku i wkładając rękę pod poduszkę. Aby ponownie nie zagłębić się w strapienia, od których bolała mnie już głowa, zajęłam się liczeniem paneli na podłodze. Nie było to proste, ze względu na brak światła, więc nawet nie wiedziałam, kiedy patrzałam na ciemność przed własnymi powiekami.
 
- Wstawaj, Agata! – obudził mnie głos mamy i nieprzyjemne szturchanie na ramieniu. – Jedziemy. Pomóc ci znieść walizkę, czy dasz sobie radę?
- Jak to, już? – podniosłam się na rękach i spojrzałam w stronę okna. Promienie wczesnego porannego słońca przebijały się przez uchylone rolety, tworząc paski na mojej kołdrze. – Która właściwie jest godzina?
- Za dziesięć szósta. Pospiesz się, nim wcześniej wyjedziemy, tym wcześniej będziemy na miejscu. Zapowiadają korki na głównej drodze.
     Znienawidziłam się za nieuwagę. Miałam ochotę obwinić wszystko dookoła: dlaczego materac był taki miękki? Dlaczego noc była bezksiężycowa? I dlaczego, do licha, nie ustawiłam budzika? Przecież to było do przewidzenia.
- Ja… nie mogę. To znaczy… muszę coś załatwić przed wyjazdem.
- Dziewczyno, miałaś mnóstwo czasu. – w jej głosie wyczułam udrękę, a na czole dojrzałam zmarszczkę. Po chwili kobieta złagodniała i oparła się ręką o moje biurko. – Skarbie, mogę sobie tylko wyobrazić, jak się czujesz po wczoraj i jak ciężko jest pogodzić się ze stratą, ale proszę, nie chciałabym, aby coś nas opóźniło. Mamy daleką drogę przed sobą.
     Coraz częściej w trakcie rozmowy z mamą, nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Po nocnej rozmowie z tatą, kiedy przyznał, że chodzą na terapię, zrobiło mi się wstyd niektórych fraz wypowiedzianych w jej kierunku. Ona się starała. Kiedy ton jej głosu momentalnie się ocieplił, coś mnie ukłuło. Nigdy nie interesowały ją moje uczucia, a teraz okazywała wyrozumiałość i empatię. Chciałam jej w tym pomóc, dlatego dobranie słów było dla mnie istotne.
- Mamo, proszę. – starałam się patrzeć jej w oczy. Nie trudno było dostrzec, że z jej strony także sprawiało to kłopot. – Wiem, jak bardzo ci zależy na sprawnym wyjeździe… zwłaszcza po tym, jak  przebiegła ostatnia próba. Domyślam się, że martwisz się o mnie bardziej po tym całym… epizodzie z uciekaniem z domu, porwaniem… - zdałam sobie sprawę, że bawię się poszwą kołdry, okręcając ją wokół kciuka. Nie przestawałam. – Ale prawdopodobnie jestem ostatni raz tutaj i chciałabym wyjść na chwilę. Postaram się, aby nie zajęło to dłużej niż godzinę.
     Mama westchnęła i pozwoliła sobie uciec wzrokiem. Jeszcze przed dwoma miesiącami zdziwiłby mnie widok jej zaniepokojenia. Zawsze była apodyktyczna i nieugięta.
     Kiedy długotrwała cisza zaczęła mi doskwierać, zabrałam się za wyciąganie kołdry z poszwy. Szczerze wcale nie wierzyłam w to, aby mama mogła się jakkolwiek przychylić do mojej prośby. Wtedy dobiegł do mnie cichy głos za plecami.
- Dobrze, ufam ci.
     Zastygłam, trzymając w palcach rogi złożonej na trzy razy, bawełnianej poszwy. Odwróciłam głowę, aby upewnić się, że nie wymyśliłam sobie usłyszanych słów.
      Mama miała skrzyżowane ręce i wyczekiwała mojej reakcji z ledwie zauważalnym uśmiechem.
- Naprawdę? – nie kryłam zadowolenia.
     Przeszło mi przez myśl, że chciałabym ją przytulić, jednak obawiałam się, jak to odbierze. Nie pamiętałam, kiedy to robiłam. Tym bardziej nie potrafiłam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek ona to robiła. Wzięłam wdech i postanowiłam spróbować. Wiedziałam, że jeśli chcemy zawalczyć o przyzwoite relacje i lepszą rodzinę, wszyscy muszą się postarać.
 – Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna. – oznajmiłam.
     Była spięta, tak jak ja, lecz nie miała oporu, by położyć mi dłonie na plecach i docisnąć nimi do siebie. Tym samym rozwiała wszelkie moje obawy. Spokojnie mogłam rozluźnić kark i ułożyć głowę na ramieniu mamy. Był to najbardziej wymagający uścisk z mojej strony, mimo to byłam z niego naprawdę dumna.
 
***
 
     Stojąc pod drzwiami do mieszkania starałam się usłyszeć jakikolwiek dźwięk informujący o obecności właściciela. Do moich uszu nie dobiegał żaden odgłos. Nie usłyszałam skrzypiących paneli, znajomego głosu ,,już idę!”, nie wspominając o radosnym szczekaniu Maksa, zawsze przybiegającego w pierwszej kolejności.
     Po pięciu minutach cyklicznego wystukiwania rytmu, poddałam się. Nie mogłam tracić ani minuty, dlatego bez wahania wyciągnęłam z kieszeni klucze, którymi kiedyś obdarował mnie przyjaciel. Pęk zadzwonił mi w dłoni i po chwili zamek otworzył się z trzaskiem.
- Domi, jesteś tu? – nieśmiało weszłam do środka. Szłam wąskim przedsionkiem, wychylając głowę do każdego pokoju. – Halo!
     Mieszkanie wyglądało tak, jak ostatnim razem, kiedy Maks o mało nie nabawił mnie zawału serca. Wcale nie pocieszała mnie myśl, że już nie muszę obawiać się podobnej niespodzianki.
     Na końcu korytarza stał rower. Doskonale go znałam, jednak nigdy nie miałam okazji sama nim kierować. Sprawdziłam opony i hamulce.
     Chwilę później przemierzałam ulice rodzinnego miasta, lecz nie rozkoszowałam się jego widokiem. Mój cel był jasny: musiałam znaleźć brata. Pomimo trudu, jaki wkładałam w sięganie stopami pedałów, jechało mi się dość dobrze. Narzuciłam sobie zabójcze tępo, żeby przeszukać jak najwięcej miejsc, zanim upłynie godzina.
     Jednak jego nie było w parku, ani w urzędzie, ani w więzieniu, ani w szpitalu czy na poczcie. Wyczerpały mi się pomysły. Byłam w kropce.
     ,,Myśl! Przecież musi być jakieś miejsce, którego nie wzięłaś pod uwagę!” – presja czasu cisnęła w moim kierunku desperackie myśli.
     Spojrzałam na zegarek – zostało pięć minut. Krew w żyłach jakby mi zamarzła. Serce zaczęło łomotać w piersi, a kończyny napięły się, jakbym szykowała się do sprintu. Z jednej strony chciałam szukać. Z drugiej nie mogłam zawieść mamy. W głowie dudniły echem jej słowa:
 ,,Dobrze, ufam ci”.
     Nie pozwoliłam, aby to zdanie zostało wypowiedziane z jej ust po raz pierwszy i ostatni. Nie zdążyłam do niego się przyzwyczaić.
     Wsiadłam z powrotem za rower i poczułam, jak cała energia nagle ze mnie ulatuje. Po podjęciu decyzji, łzy napłynęły mi do oczu. Ale nie miałam wyjścia. Musiałam pogodzić się z tym, że nie udało mi się odnaleźć przyjaciela na czas.
     Jadąc w kierunku domu, co jakiś czasu ocierałam oczy rękawem kurtki. Było ciepło i duszno, a na niebie zrobiło się gęsto od ciemnych chmur, jakby nagle cały świat miał opłakiwać moją nieudolność. Docisnęłam pedały i po dwóch zakrętach znalazłam się pod bramą domu.
- W samą porę. – tata układający torby w bagażniku spojrzał krzywo w moją stronę. – Ten rower to skąd?
     Bez słowa zsiadłam z prowizorycznego pojazdu, nie myśląc nawet o tym, aby podeprzeć go na nóżce. Gramoląc się na tylne siedzenie samochodu, usłyszałam stuknięcie kierownicy o chodnik. Opierając się głową o szybę samochodu, poczułam jak zaczyna zjeżdżać w dół.
- Nie udało się? – szepnął tata. Nie usłyszawszy odpowiedzi, dodał – Naprawdę mi przykro.
    Odszedł z powrotem za samochód.
- Coś się stało?
- Żegnała się z koleżankami. Wiesz, jak to jest.
     Podziękowałam ojcu w duchu, że nie rozwijał tematu. Zastanawiało mnie, czy na tym właśnie opierały się dotychczas ich codzienne rozmowy.
     Drzwi samochodu trzasnęły dwukrotnie i na przednich siedzeniach znaleźli się rodzice. Tata kliknął przycisk i silnik zapalił, wprawiając cały pojazd w drgania. Głowa wibrowała mi na szybie, a obraz domu skakał.
- Pasy. – przypomniała mama. – Gotowa na ośmiogodzinną podróż?
- Mhm. – skłamałam naciągając pas.
     Wówczas gdy zamek kliknął, obraz za szybą już się zmienił. Miałam okazję do ostatniej obserwacji ciągnącej się taśmy widoków miasteczka. Każdy zakątek rodzinnej miejscowości przynosił nowe wspomnienia. Wszystkie zakamarki znałam jak własną kieszeń. Teraz przemijały w ułamkach sekund, a z każdą czułam, że tracę cząstkę siebie. Jakbym nagle stała się przezroczystą istotą, pozbawioną uczuć i sensu bycia. Jak gdyby cały świat zamykał się na obszarze pięćdziesięciu kilometrów kwadratowych, a ja właśnie przenosiła się do zupełnie nowego wymiaru, na nieznany dotąd ląd.
     Stojąc w korku, przez szybę obraz szkoły nieszczególnie zachęcał mnie do zadumy, zatem wpatrzyłam się w lusterko. Twarz taty nie zdradzała żadnych emocji. Wtedy zdałam sobie sprawę, że jestem na niego zła. Był zupełnie niewzruszony sytuacją. Chociaż może jego wystudiowana obojętność?
     Wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Odruchowo uciekłam wzrokiem. Po chwili coś podkusiło mnie, by z powrotem rzucić okiem na lusterko. Spojrzenie ojca wciąż było utkwione we mnie. W jego oczach dostrzegłam smutek. Patrzył tak, jakby wyczytał mój gniew i chciał pokazać, że jego obojętność to faktycznie tylko przykrywka.
     Uprzytomnił go dopiero odgłos klaksonu.
- Ignacy, nie przysypiaj! – mama starała się uśmiechnąć.
     Chwila. Nie starała, to był szczery uśmiech. Gdyby go kontrolowała, nie pojawiłyby się delikatne zmarszczki w okolicy oczu.
    Mama zażartowała. Co prawda amatorsko, ale jednak. Zastygłam chwilowo i przypatrywałam się jej. Wciąż nie spuszczała wzroku z męża, a w jej tęczówkach zatańczyły iskierki. To ewidentnie nie było kontrolowane.
     Spodziewałabym się po mamie reakcji w stylu ,,Ignacy! Przez to roztargnienie wcale nie uważasz na drodze! Skup się.” Ale na jej twarzy nie było cienia gniewu. Ewidentnie coś między nimi się odbudowało i nie był to mur, pielęgnowany od kiedy pamiętam. Przeszło mi przez myśl, że może lepiej, że mama nie wiedziała wszystkiego o mężu.
     Skręciwszy w przyboczną ulicę, mogłam podziwiać baldachim z drzew klonu i kasztanowca. Za migającymi pniami rozprowadzał się widok ogródków działkowych. Stąd przez uchyloną szybę poczułam duszący zapach kwiatów i koszonej trawy.
     Raptem szybę przecięła kropla wody. Od razu na myśl mi przyszła piosenka.
 

Strumień płynie wąską drogą

Szybkim nurtem i pionowo

Znów przypłynął jeszcze drugi

Tworząc na szkle proste strugi
 


     Uśmiechnęłam się i posmutniałam od razu: od tej pory tylko śpiewanie a capella.
     Po chwili obraz całkowicie przysłoniły strużki wody. Po przedniej szybie sunęły wycieraczki, tworząc jak gdyby dwie wydmy na tle mgły.
    ,,Dlaczego nie ma wycieraczek na pozostałych oknach? – pomyślałam. – konstruktorzy nie pomyśleli o znudzonych pasażerach tylnych siedzeń.”
     Obserwując wyścig kropel na szybie, w jednej z nich błysnęło mi coś znajomego. Spróbowałam dojrzeć coś przez wodę.
     Były to przewody trakcyjne i dobrze mi znana ulica Dworcowa. Przypomniałam sobie o babci, z którą nie zdążyłam się pożegnać.
     Westchnęłam i oparłam czoło na szybie. Z autostrady na wzniesieniu widok był lepszy. Ponieważ deszcz przybrał na sile, obraz zrobił się jednolity. Nie załamywał się przy każdej strudze, a jedynie rozmazywał za wodną kurtyną.
     Nieopodal ciągnęły się tory. Stalowe szyny pokryte były rdzą, co dawało im swojski miedziany kolor. Kawałek dalej stał most kolejowy. Ktoś stał na krawędzi.
     Wtedy krew odpłynęła mi z twarzy.

Mleko na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz