XXXV

36 16 0
                                    

Pośród wieczornego mroku, zamigały w oddali niebieskie światła. Gdy pojazd podjechał wystarczająco blisko, ogłuszający sygnał syreny wreszcie ucichł.
- Zostaw. Wystarczy. Nie możesz zrobić nic więcej.
     Przyjaciel nie reagował na moje słowa. Nie chciał brać ich do świadomości, a ja nie wiedziałam, jak przekazać mu fakt, że jest już za późno, że uciskał martwe ciało od dwudziestu minut.
- Domi, słyszysz mnie? – położyłam mu delikatnie rękę na ramieniu. Czułam napięte mięśnie pod mokrą koszulką.
- Dlaczego przestałaś dmuchać?!
     Bezwładne ciało kobiety podskakiwało pod wpływem każdego ucisku. Przyjaciel wkładał w pracę całą swoją siłę i choć był wyraźnie wykończony, nie pozwolił pomóc sobie nikomu z tłumu. Po chrupnięciu kolejnego żebra przeszył mnie dreszcz.
    Chciałam coś powiedzieć, lecz do odchylonych ust ponownie spłynęły mi słone łzy. Przełknęłam, po czy, ponownie przycisnęłam usta do zimnych i suchych warg cioci Justyny.
- Proszę się odsunąć! – ratownik medyczny ponaglił tarasujących przejście gapiów. Za nim prześliznęło się jeszcze dwóch pomocników z noszami.
 – Więcej miejsca! – pierwszy z nich machał ręką, jakby odganiał muchę. - Do tyłu dwa kroki!
      Wstałam i odsunęłam się. Gdy odwróciłam głowę w stronę karetki, musiałam zasłonić oczy. Blask świateł był oślepiający. Odwróciłam głowę z powrotem i zobaczyłam, jak jeden z ratowników odciąga przyjaciela, trzymając go za ramię. Niechętnie odsunął się. Podbiegłam od razu i objęłam go jedną ręką w pasie. Wiedziałam, że potrzebuje mojego wsparcia jak nigdy dotąd. Sama go potrzebowałam. Patrząc, jak pomarańczowe postacie sprawdzają funkcje życiowe kobiety, próbowałam odzyskać panowanie nad oddechem, jednak ten urywał się przez szloch. Na policzkach brata płynęły tylko dwie strużki, a wyraz twarzy nie zmieniał się. Był w zbyt wielkim szoku. Jeszcze nie przyjął nic do świadomości. Wciąż wierzył. Nie przestałby uciskać ciała, póki jego własne nie padłoby obok.
     Nie mogłam patrzeć na ratowników. Rozejrzałam się dookoła. Ludzie w pierwszym rzędzie stali w bezruchu, jakby ich stopy znajdywały się pod powierzchnią lodu. Niektórzy mięli usta zakryte dłonią, niektórzy wycierali oczy rękawem lub wygniecioną chustką, jeszcze inni nagrywali akcję ratunkową telefonem. Część się rozeszła. Nagle obraz znów rozmazał mi się przed oczami i ludzie zlali się w czarną plamę. Nie miałam wpływu na strumień łez, które nieustannie sączyły się spod powiek. Niebieskie światło migoczących lamp ambulansu rozszczepiło się w moich oczach na długie, jasne promienie.
     Gdzieś w głębi liczyłam, że medycy wyjmą złoty koc termiczny. Niestety to co zaszeleściło w ręku jednego było zwykłym, czarnym workiem. Zaczęli nakładać go od głowy.
- Nie! – przyjaciel wyrwał się do przodu, a ja siłą zatrzymałam go w miejscu. Stanął z powrotem i zacisnął mocno szczękę i powieki, spod których wylały się dwie kolejne strużki wody.
- Bardzo nam przykro. – młody ratownik spojrzał na niego wzrokiem pełnym żalu i współczucia. Zastanawiało mnie, czy była to szczera reakcja czy nabyta z doświadczeniem.
      Nie chciałam patrzeć, jak pełny czarny worek załadowywany jest do wozu. Schowałam twarz w dłonie i przylgnęłam do piersi brata. Czułam jego płytki, urywany oddech.
     Rozległ się trzask zamykanych drzwi, jednak syrena nie rozbrzmiała. Zatęskniłam za tym ogłuszającym odgłosem sprzed dziesięciu minut. Ratownicy jeszcze mięli nadzieję, że są w stanie coś zdziałać. Ale już po wszystkim. Także po nadziei.
    Podniosłam głowę. W szklących oczach Dominika widziałam oddalające się reflektory karetki pogotowia. Zastanawiałam się, czy teraz jest ostatnim właścicielem Takich oczu na świecie.
 
***
 
- Którą piżamę zabierasz ze sobą? – mama oparła się o framugę drzwi do mojego pokoju. Zmierzyła wzrokiem prawie pustą walizkę i bałagan wokół niej. – Hej, rozumiem, jak możesz się czuć, ale naprawdę jest już późno, a my wyjeżdżamy z samego rana.
- Nic nie rozumiesz. – zaprzeczyłam, odwracając od niej głowę.
- Wszystkim nam jest przykro, ale trzeba żyć dalej. – przykucnęła naprzeciwko mnie i zaczęła składać wyprasowane koszulki. Choć siliła się na troskę w głosie, czułam nutę zniecierpliwienia. - Proszę, chciałabym, żebyś była na jutro wyspana. W samochodzie może nie być na to za wygodnie.
- Gdzie jest tata? Chcę z nim porozmawiać.
- Wyszedł. Nie jestem w stanie ci powiedzieć, czy wróci dzisiaj. Jutro z nim pogadasz. Pakuj się, proszę.
- Będę na niego czekać pod drzwiami.
- Agata – westchnęła. – Dobrze, rób co chcesz. Ale musisz zapełnić tę walizkę.
     Spakowałam wszystkie rzeczy z listy. Chciałam to mieć za sobą. Musiałam zobaczyć się z ojcem. Jako rodzina, załatwiał akta zgonu, o czym zapewne nie uprzedził mamy. Byłam ciekawa, czy po śmierci pani Justyny wyjawił prawdę synowi. Prędzej czy później i tak zorientowałby się po dokumentach. Chciałam także zobaczyć, jak ta cała sytuacja wpłynęła na tatę.
     Czekałam siedząc na podłodze na korytarzu. Pomieszczenie to było niewielkie i nie miało właściwie nic prócz wieszaków na kurtki i jednej szafki. Umiejscowiona w jego małym kącie, czułam się jak na przetrzymaniu u Gradla. Od razu mnie zemdliło na samo wspomnienie koszmaru. Wciąż na ciele pozostały mi niezagojone siniaki i blizny, a przed oczami bestialski uśmieszek szefa całej zgrai. Wciąż czułam jego oddech.
      Próbując odsunąć stresujące doświadczenia, myśli powędrowały  w kierunku gorzkiego wspomnienia ostatniego wieczoru. Wydarzenia widziałam jak przez mgłę, jakby miały miejsce w znacznie dalszej przeszłości. Najpierw było zamieszanie. Pierwszy i ostatni krok pani Justyny. Walka. Później tylko odgłos syren oraz pustka przepełniająca nas od środka.
     Próbowałam sobie wyobrazić scenę, w której lekarz podał diagnozę pani Justynie, a ona pierwsze o czym pomyślała, to zobaczyć się z synem. Pomimo zmęczenia i bólu, udało jej się pozostać niezauważoną na szpitalnym korytarzu. Odszukała nas po naszych głosach, roznoszących się  melodyjnie w centrum małego miasteczka. Dotarła zasilona resztą energii w rękach. Resztą życia.
     Najbardziej niejednoznaczne były moje uczucia w kontekście tych wydarzeń. Czułam się przede wszystkim winna. Rozum nakazywał myśleć, że obwinianie się to absurd; przecież tyle starań włożyłam w walkę o jej zdrowie. Starałam się pocieszyć tym, że robiłam co w mojej mocy i nie miałam wpływu na przebieg choroby, ani powikłania po operacji. Coś jednak ściskało mnie od środka i za każdym razem sprawiało, że w powiekach wzbierały się łzy. Sumienie uciskało mnie pod ciężarem wyrzutów. Jakby było coś, co zrobiłam źle. Jakbym w którymś miejscu nie postarała się wystarczająco i mogła dać z siebie więcej.
     Przycisnęłam nogi do tułowia i oparłam brodę o kolana. Chciałam zamienić się w małą kulkę i zniknąć. Nienawidziłam siebie za to, że tak to się skończyło. Byłam zła na wszystko dookoła. Zupełnie nie dopuszczałam do siebie myśli, że tak właśnie miało być. Przecież takie wartościowe osoby jak pani Justyna, nie mogły umierać bez powodu. Coś musiałam zrobić źle. Dlaczego nic nie zaradziłam?
     Nie byłam pewna, czy rzeczywiście ojciec prędko przyjdzie. Było już po północy, a ja nie byłam wyspana od dwóch dni. Pulsująca z tylu głowa opadała bezwładnie na ramiona, a obraz przed oczami zamieniał się w wąską poziomą linię, a chwilami znikał wśród czerni. Zrobiło mi się niesamowicie wygodnie.
- Hej – dobiegł szept. – Pobudka!
- Cześć. – Potarłam zaspane oczy. Mój głos zabrzmiał nienaturalnie, ale niestety strun głosowych już nie mogłam potrzeć. – Jak się czujesz?
     Poczułam chłód nocy i sztywne policzki od zaschniętych łez. Twarz ojca mogłam dostrzec jedynie dzięki światłu księżyca. Zamknął drzwi i zapalił małą lampkę nocną na ścianie. Wtedy dopiero ujrzałam jego worki pod oczami i apatię wymalowaną na twarzy. Zsunął torbę z ramienia, która ciężko spadła na podłogę. Bez słowa uklęknął przede mną i chowając moją głowę w ramionach, oparł o nią brodę. Czułam na policzku łoskot jego serca.
- Szkoda gadać. – odgarnął  mi włosy w tyłu. Po tym zdaniu nie miałam wątpliwości, że jest przybity, poznałam gorycz w jego półgłosie. – Nawet nie zdążyłem jej przeprosić.
- Przeprosić… za co?
- Za wszystko. Że od niej uciekłem. Zdradziłem ją. Zostawiłem samą z dzieckiem… - z każdym zdaniem jego głos się bardziej załamywał. Usłyszałam, jak przełyka ślinę. – Wystarczy.
- Ale jej pomogłeś. Wpłaciłeś kwotę na operację.
- Za późno. Chyba widzisz? – złapał mnie za ramiona i odsunął tak, żeby mi spojrzeć w oczy. – Takiego masz ojca. Tylko ucieka od problemów.
      Przestudiowałam twarz przed sobą. Był pełen  rezygnacji i skruchy. Zwierzył mi się z problemów, najwyraźniej uważając mnie za wystarczająco dojrzałą. To już zupełnie inny człowiek, niż widywałam go na korytarzu sądu. To nie ten Ignacy Jaworski, który dumnie nosił żabot i teczkę pełną sprawozdań z wygranych rozpraw. Nie ten, co opanowanie i stoicyzm miał wyrzeźbione na twarzy, a w żyłach tylko chłodną krew, nad której przepływem - zdawać by się mogło - także panował.
     Wpatrywał się w podłogę, przegryzając wargę. Wydawało mi się, że na głowie miał więcej siwych włosów, chociaż może dopiero wtedy na nie zwróciłam uwagę.
- Tato?
- Hm. – podniósł głowę.
- Dlaczego ją zostawiłeś? – skrzywiłam się. Spróbowałam mniej dobitnie. – Znaczy wiesz… Czemu odszedłeś od pani Justyny i syna?
     Mężczyzna wstał i unikając mojego wzroku, zaczął spacerować po przedpokoju. Wszczepił palce we włosy i pokonywał  trzy metry od jednych, do drugich drzwi. Minęło trochę czasu, zanim zebrał się na odpowiedź.
- Twoja mama… - przystanął i zamknął oczy, jakby zastanawiając się, czy jeszcze może cofnąć odpowiedź. Wciągnął powietrze. – Była córką mojego wykładowcy, na uniwersytecie. – zerknął kątem oka, czy słucham, po czym znów zaczął spacerować. – Jak ci to powiedzieć… Przypadłem jej do gustu. Miała spore wpływy, zatem reszty możesz się domyślić. Zrobiła to celowo. Urzekła mnie, a kiedy dowiedziała się, że spotykam się z jedną z uczennic, zabroniła się do niej zbliżać. Nie wiedziała o jej ciąży. Zmusiła mnie do ślubu pod pretekstem wydalenia z uczelni. Byłem nią oczarowany i zależało mi na karierze zawodowej. Świetne narzędzie do popisu dla manipulantów.
     Wypowiadając ostatnie zdanie, próbował wysilić ironiczny uśmiech.
     Zaczęłam łączyć fakty. Wszystko stawało się jasne. To dlatego rodzice nigdy szczególnie nie okazywali sobie sympatii. Stąd wzięły się wszystkie spory między nimi i schemat utartej, konwencjonalnej rodziny, w której każdy skupia się na własnych obowiązkach, a przynależność do niej melduje jedynie na papierze. Ich związek od początku nie był niczym poważnym, ale opłacalnym dla każdej ze stron.
- Po studiach pojawiłaś się ty. Wtedy już było za późno.
     Nie spodobało mi się to ,,za późno”.
- Możesz to jeszcze naprawić. – oznajmiłam, zupełnie szczerze.
      Spuścił głowę i prychnął śmiechem.
- Jak? – oburzony kopnął torbę na podłodze.  – Powiedz mi, co jeszcze można zrobić?!
- Zrób to, co do ciebie należy. – widząc zdezorientowanie w jego oczach, dodałam – Zadbaj o rodzinę. C a ł ą.
     Przez chwilę stał tak, wpatrzony we mnie licząc, że powiem coś jeszcze. Kucnął obok i westchnął. Dopiero wtedy poczułam w jego oddechu kwaśny zapach alkoholu.
- Wiem, co masz na myśli, ale to nie takie proste.
- Jeśli pani Justyna o coś by cię poprosiła przed śmiercią, to właśnie o to, byś wziął Dominika pod swoje skrzydła. – dobierałam dokładnie każde słowo. Mina ojca odzwierciedlała skupienie. Chyba wreszcie zaczął brać pod uwagę moje zdanie. Albo frustracja nakazywała mu słuchać czegokolwiek, tylko nie własnych myśli. – Dlaczego nie pojedzie z nami? Czemu nie możemy zacząć żyć jak normalna rodzina?
- Wyjawienie prawdy matce, a stworzenie normalnej rodziny wyklucza się nawzajem. – oparł się o ścianę, ściągnął okulary i zaczął masować powieki dłonią. – Wycofaliśmy wniosek o rozwód, bo znaleźliśmy wspólny język. Nie mówiliśmy ci o tym, ale chodzimy na terapię rodzinną. Gdy Elżbieta się dowie o Dominiku, zostawi mnie, nawet bez rozwodu.
     Nie mogłam w to uwierzyć. Stawiał własne dobro ponad swoje. Robił się taki, jak mama. Zaczynałam wierzyć, że faktycznie go zmanipulowała.
     Rozbita wstałam i ruszyłam w stronę drzwi. Złapawszy klamkę, odwróciłam głowę.
- Prędzej, czy później i tak się dowie. – powiedziałam. -  A wtedy już zostaniesz bez nikogo.

Mleko na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz