XIV

49 16 0
                                    


- Co słychać, przyjacielu? – uśmiechnęłam się, zamknęłam drzwi i usiadłam na kanapie. – Długo mnie tu nie było, co? Nie jesteś zły?

Przez chwilę wpatrywałam się w błyszczące duże oczy, w których od dawna nie widziałam takiej radości. Pogłaskałam sierściatego przyjaciela po grzbiecie, a ten wesoło zaszczekał na znak, że chyba mi wybacza.

- Wiesz, mam ci coś do powiedzenia – zaczęłam, a ton mojego głosu wyraźnie osłabł – Tak się składa, że twój pan... on... nie wróci prędko.

Maks podniósł łeb z moich kolan i przyjrzał mi się uważnie. Uszy mu opadły, a ogon przestał merdać radośnie.

- Ja też nie będę mogła się tobą zajmować. Obawiam się, że nie ma innego wyjścia i trafisz tam, skąd przyszedłeś.

Pies przechylił głowę w bok i uniósł ucho, co dało mi do wiadomości, że nie zrozumiał.

- Muszę cię oddać do schroniska.

Wyprostował się i jęknął zrozpaczony. Położył mi łapy na ramionach i zaczął lizać po twarzy. Zaczęłam chichotać i odwracać głowę raz w jedną stronę, raz w dugą. Moje policzki i podbródek zrobiły się mokre i lepkie.

- Maks, przestań! - zaśmiałam się, po czym znieruchomiałam w powadze – Boże! Przecież ty nic nie jadłeś od wczoraj! Jak możesz się nie domagać jedzenia?

Owczarek zaszczekał cicho, wracając znów do wcześniejszego, melancholijnego nastroju. Przewróciłam oczami.

- Zupełnie, jak właściciel.

Odsunęłam go delikatnie na poduszkę obok i zerwałam się w stronę szafki. Mieszkanie Dominika nie było duże i prawie znałam każdy tutejszy kąt na pamięć, więc doskonale odnalazłam to, czego szukałam. Nasypałam do miski mieszankę drobiową z warzywami. Gdy wróciłam do pokoju, Maks stał na tylnych łapach przy szafie, jakby chciał się na nią wspiąć. Podeszłam do niego z miską w ręku i spojrzałam na niego sceptycznie.

- Co jest?

Mój wzrok powędrował do góry, w miejsce, na którym wisiała znajoma bordowa gitara. Mój lewy kącik ust uniósł się w uśmiechu, gdy przypomniałam sobie słowa: ,,Zaopiekuj się Maksem, proszę. I moją g i t a r ą. Teraz tobie bardziej się przyda.".

Po chwili siedziałam już z ciężkim instrumentem na kolanach, obok przyjaciela, który zajadał się ze smakiem stertą ulubionej karmy. Z początku nie grałam, lecz przejeżdżałam palcami wzdłuż strun. Zamknęłam oczy i westchnęłam pod nosem. Świetnie się czułam trzymając gitarę w rękach po tak długiej przerwie. Wtedy wiedziałam, że najprawdopodobniej robię to po raz ostatni. Chciałam poczuć każdy klucz, każdą strunę. Przypominałam sobie, jak Dominik przesuwał po nich swoje duże, smukłe dłonie. Wydawać by się mogło, jakby instrument ten był częścią jego ciała; jakby się z nim urodził. Był prawdziwym wirtuozem. Gdy grał, czułam, jak odpływa do innego świata, do świata muzyki. Jakby zamiast krwi, w jego żyłach płynęły nuty. Również doświadczałam tego uczucia, kiedy pisałam teksty oraz podczas każdej próby z Dominikiem. Chciałam znów odpłynąć tak samo. Wybrałam jedną z piosenek i – choć bardzo amatorsko – szarpnęłam lekko trzy pierwsze struny, dociskając je palcami przed szóstym progiem.

Zbyt krótki jest dzień, by gnać

Zbyt krótka jest noc, by spać

Zbyt wiele mamy spraw do ukrycia

Zbyt płytki jest oddech, by oddychać pełnią życia

Lecz ty swoje, chcesz czuć radości smak,

Rzucasz słowa mętne, które sypią się jak mak,

Wicher nieznośny zatacza nimi krąg,

We dwoje ułóżmy z tych ziaren czysty ciąg

Maks zaczął machać ogonem, co mnie bardzo zmotywowało.

Powiedz, jak to widzisz

Jak chcesz dalej biec pod wiatr?

Powiedz, jak to widzisz

Gdy nad głową sypie się świat?

Powiedz, jak to widzisz

Gdy los rzuca w oczy piach?

Jak przed siebie chcesz gnać?

Zbyt mało siły, by oderwać się od ziemi

Zbyt mała możliwość, by nie skończyć jak straceni

Zbyt małe nadzieje, by wiary rozkwitnął kwiat

Znów świat się z nas śmieje

Jak być z losem za pan brat?

Lecz zawsze, gdy się staram i próbuje,

Wątpliwość nie odchodzi, strach nie ustępuje

Na prostej drodze wykwita gęsty las

Wciąż o krok wyprzedza nas czas

Czy odnajdę w tym wszystkim nas?

W trakcie drugiej zwrotki pogubiłam się palcami pośród strun, jednak szybko opanowałam sytuację. Cały czas pokaźne pudło rezonansowe zsuwało się z moich kolan na ziemię i nie było mi z tym wygodnie. Nie mogłam przestać myśleć o Dominiku i o tym, jak bardzo go potrzebuję. Chciałam mieć go obok i wysłuchiwać każdej najmniejszej uwagi raz jeszcze, podczas gdy niedawno mnie one drażniły. Nigdy tak za kimś nie tęskniłam. Gdy pomyślałam, że nazajutrz z rana miałam wyjechać i nie będzie wówczas szansy, aby się z nim zobaczyć, głos mi się załamał, a Maks momentalnie wyczuł zmianę, kiedy doszłam do połowy refrenu. Przygasł i wydał z głębi gardła ciche skomlenie w wyrazie współczucia i niepokoju. Pogłaskałam go po grzbiecie i ruszyłam, by odwiesić instrument na miejsce.

Coś jednak sprawiło, że zastygłam w bezruchu w połowie drogi. Był to obrazek na ścianie, któremu wcześniej się nie przyglądałam, a mimo to zapaliła mi się lampka, że kiedyś go już widziałam.

Odwiesiłam gitarę na miejsce i przy okazji zdjęłam zdjęcie, które było wielkości mojej dłoni. Wyciągnęłam je z ramki i plastikowego zabezpieczenia. Przyjrzałam się dokładnie. Teraz widziałam na nim dwie czarno-białe postacie. Niewątpliwie zdjęcie było stare – mogło mieć dwadzieścia lat. Była na nim młoda kobieta w ciemnych lokach i wyższy od niej mężczyzna, obejmujący ją. Wyglądali na szczęśliwą parę.

I wtedy oddech uwiązł mi w gardle. Cofnęłam się myślą do albumu ojca.

- Do diaska! – syknęłam i niedbale włożyłam papier z powrotem w sztywną koszulkę.

Schowałam w biegu obrazek do kieszeni i chwyciłam kurtkę. Obróciłam się do Maksa.

- Muszę lecieć. Przyjdę jeszcze po ciebie. – wysiliłam uśmiech. – Albo ktoś inny.

Mleko na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz