XV

43 16 0
                                        

- Przykro mi, tylko dorośli.

- Ale jak to? Muszę się z nim zobaczyć!

- Jeśli nie masz ukończonych osiemnastu lat, musisz przyjść z opiekunem. – funkcjonariusz mówił niesamowicie spokojnym głosem, nie podnosząc na mnie wzroku zza okienka – A teraz muszę cię wyprosić panienko. Nie powinnaś w ogóle wchodzić na teren więzienia, nawet do aresztu.

- Niech się pan zlituje! Nie zajmę dużo czasu! – odparłam sfrustrowana, niemal wpychając głowę w okienko – Jak dzisiaj go nie odwiedzę to już nigdy nie będę mieć na to okazji!

- Słuchaj, małolato – podniósł się z nad papierów z miną pozbawioną jakichkolwiek emocji, prócz głębokiego zażenowania – Tu są k a n a l i e ! Łotrzy, mordercy, bandyci! Jak zobaczą taką lichą, młodą smarkulę, rzucą się jak na świeże mięso.

- Przez szybę? – zacisnęłam gniewnie zęby.

- Oj mała – cmoknął pod nosem – Nie wiesz, do czego są zdolni tacy ludzie.

- Jedni już zwiali. – uciekłam wzrokiem na podłogę. Funkcjonariusz wciągnął wargi i kiwając głową, przyglądał mi się w skupieniu.

- Mówisz, że to jedyna okazja na widzenie?

- Najprawdopodobniej.

- Słuchaj – po chwili przerwy zadzwonił grubym pękiem kluczy – wyleją mnie za to z roboty, ale chodź.

- Naprawdę? – wyszczerzyłam się w uśmiechu tak mocno, aż zabrakło mi więcej mięśni na twarzy.

- Na c h w i l ę.

- Na chwilę. – przytaknęłam.

Minutę potem mknęliśmy przez więzienny korytarz. Był słabo oświetlony i niepokojąco cichy. Słyszałam jedynie tupot moich kozaków oraz dzwonienie kluczy tęgawego mężczyzny przede mną. Otaczało mnie mnóstwo drzwi, w większości zatrzaśniętych na kilka masywnych, żelaznych zamków. Na ścianach i suficie widniały wyblakłe żółte i zielone rury, z których zwisały pajęczyny. W powietrzu unosił się zapach metalu i kurzu. Czułam niepokój, jakbym szła na skazanie. Przez głowę przemknęła mi myśl, czy aby na pewno zrobiłam dobrze, decydując się na widzenie. Usłyszałam odgłos przełykanej śliny w moim gardle i otwieranej przede mną bramy; później następnej i kolejnej, aż dotarliśmy przed drzwi prowadzących do dużego pomieszczenia, z którego dobiegały przytłumione dźwięki rozmów.

- Poczekaj moment.

Kiwnęłam głową. Patrzałam, jak strażnik znika za uchylonymi, szarymi drzwiami. Czekałam bawiąc się skórkami wokół paznokci w zakłopotaniu i rozglądałam się dookoła. Na przestronnym korytarzu było chłodno, bardziej niż na zewnątrz. Miałam gęsią skórkę z zimna i zdenerwowania na myśl, że będę miała niemal bezpośrednią styczność ze skazanymi.

Wyjrzałam zza drzwi. Zobaczyłam dwóch rozmawiających ze sobą funkcjonariuszy, po czym jeden z nich odszedł. Na sali obserwowałam ludzi siedzących przy szybie, zasłaniających jej drugą stronę. Gdy przyjrzałam się dokładniej, spostrzegłam zza ich głów sylwetki, głównie mężczyzn, w pomarańczowych drelichach. Każde miejsce oddzielała ściana. Większość okienek była jednak pusta. Po chwili jeden z funkcjonariuszy zjawił się z powrotem, tym razem po drugiej stronie szyby. Za nim wlekła się znajoma postać.

- Frączkiewicz? – strażnik po mojej stronie zmrużył oczy.

Więzień przytaknął i szarpnięty przez strażnika zajął miejsce na krześle.

- Masz gościa. – funkcjonariusz splótł ramiona na piersi, po czym spojrzał na mnie i skinął głową w bok, na znak, że mogę wejść.

Niepewnie weszłam na salę i zamknęłam za sobą ciężkie drzwi. Donośne skrzypnięcie ogarnęło moje zmysły i skwasiłam się na twarzy.

Mleko na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz