XXX

36 17 2
                                    

- Podjęłaś już decyzję? – Ivan zaplótł ręce za głową, opierając plecy na krześle za biurkiem.
    Milczałam. Nie chciałam nic mówić. Sama nie wiem, czy ze strachu przed Carterem i Billem, bawiącymi się batem obok mnie, czy przez wstyd, czy ze względu na szok, że wciąż żyłam. Miałam ochotę się rozkleić na biurku przede mną.
- Taka jesteś cwana? Nic nam nie powiesz?
    Spojrzałam spode łba. Jego ciemne oczy wyglądały, jakby pochłonęły całe zło tego świata. Ja także musiałam wyglądać jak nieudacznica, będąc posiniaczona na twarzy.
- To może powiesz chociaż, jak capnęłaś kluczyk?
    Nadal nie miałam zamiaru nic odpowiedzieć. Starałam się unieść wyżej powiekę, która przez limo zasłaniała mi pół prawego oka.
- Wiesz co, Jaworska? Wysilę się na odrobinę skromności.  – oparł się o przedramiona na biurku i ciągnął sympatyczną pogawędkę. – Powinnaś mi całować stopy, za to, jak cię traktuję. Zwinęłaś kluczyk, przez co eksport towaru opóźnił się o pół godziny. Straciliśmy kilka klientów. Narobiłaś niezłego bałaganu w laboratorium. Ponadto Chris jest pod opieką Sary – pomyślałam, że chodzi o Chudego. - Ma pokaźnego guza, stracił świadomość. Podobnie było z Billem. – skinął głową obok. – Swoją drogą, skąd wiedziałaś, jak poznać propofol?
    Wzruszyłam ramionami, nadal unikając jego zabójczego spojrzenia.
- Dobra. – westchnął. – W każdym razie: ciskałaś nam kłody pod nogi i na koniec chciałaś pokazać pięty. Wiesz, co robimy z takimi jak ty?
    Powtórnie wzruszyłam ramionami zaplecionymi na piersi, lecz gdy zobaczyłam ściągnięte brwi Ivana, niechętnie kiwnęłam głową.
- Tak myślałem. A zatem… - wstał i zaczął spacerować wokół mnie i biurka. – Ciesz się, że żyjesz. Teraz chciałbym usłyszeć wreszcie twój głos. Stęskniłem się za nim. Zwłaszcza za takim podsyconym nutą lęku. – uśmiechnął się jedną stroną twarzy. - Daję ci ostatnią okazję na podjęcie decyzji. Umowa wygląda tak: Gdy rany się zagoją, podwieziemy cię do domu. Powiesz tatusiowi, że ci panowie cię odnaleźli zagubioną daleko w lesie i zajęli się tobą. Podkreślisz, że oskarżenia skierowane w ich stronę są niesłuszne, że to są uczciwi ludzie, którzy uratowali ci życie. Masz go zmanipulować tak, żeby wniósł o wycofanie zarzutów, aby wpłynął na prokuraturę. Ale, jak to na umowy przystało, masz oczywiście drugie wyjście. - pochylił się nade mną i złapał mój podbródek. – Zostanie bez wyjścia.
    Nic nie odpowiedziałam.
- Cóż, daję ci czas do jutra. Pamiętaj, ostatnia okazja. – puścił moją głowę, uderzając nią o oparcie krzesła. – A teraz musisz odpowiedzieć na parę pytań. Na to nie będzie czasu do jutra. – wrócił na swoje krzesło i dosunął się jak najbliżej biurka, na tyle, ile pozwalał mu wydęty brzuch. – Skąd miałaś klucze? Nie mogłaś mieć z nimi styczności. Ktoś ci pomagał? Czy to ktoś z naszych?
    Nie wydałam z siebie słowa. Nie chciałam wsypać Kornelii. Wystarczająco ją zawiodłam. Nie mogła przeze mnie wpaść w tarapaty. Z drugiej strony wiedziałam, że tak czy inaczej ją zakwalifikują do grona podejrzanych. Schowałam wargi, pozostawiając na twarzy prostą linię.
- Kto ci pomagał?! – pochylił się na wyprostowanych rękach, opartych o krawędź biurka i zbliżył twarz do mojej. Od jego podniesionego głosu poczułam mrowienie od uszu do szczęki. – Mów!
- Sama go zabrałam! Nikt mi nie pomagał. – skłamałam. Za wszelką cenę nie chciałam oglądać tych oczu Bazyliszka z tak małej odległości i być skazana na woń jego nieświeżego oddechu.
- Ach tak? – odsunął się. – To ci cwaniara. Jak mi to opiszesz?
   Przełknęłam głośno. Pod presją zmusiłam się do myślenia.
- Podczas gdy zabrano mnie i Korę, wypadły Carterowi z tylnej kieszeni. Sięgnęłam, gdy nie patrzał.
- Ha! Ze skrępowanymi rękami? – prychnął Brodaty.
- Słuchaj no, ostatnia szansa. – ciągnął Ivan. – K t o  ci pomagał?
    Zapanowała niezręczna cisza, podczas której słyszałam jedynie cichy warkot wentylatora. Wszystkie oczy skierowane były na mnie. Ze spuszczoną głową czekałam na dalszy rozwój wydarzeń, uświadamiając sobie poziom mojej nieporadności.
- Dajcie jej ekstazy. Na prochach szybciej wszystko wyśpiewa.
 
    Po trzech minutach dalszej ciszy, do pokoju wszedł Bill w towarzystwie Sary i jeszcze jednej kobiety. Zrobiło się tłoczno wokół mnie. Nieswojo się czułam będąc jedyną osobą nieubraną na czarno. Jak ostatni biały pionek na planszy.
- A teraz otwórz buzię posłusznie. Nie chcemy problemów. – powiedziała Sara siląc się na spokój w głosie.
    Zobaczyłam przed sobą kolorowe tabletki. Poczułam chłód wzdłuż kręgosłupa i jeżące się włoski na skórze. Próbowałam oddychać miarowo, lecz mając zaciśnięte gardło nie wychodziło mi to najlepiej. Reszta musiała wyczuć mój niepokój, co wcale nie skłoniło nikogo do pokrzepienia mnie na duchu, a jedynie wzmogło ich poirytowanie. Powietrze stało cię duszące i ciężkie, a atmosfera wokół napięta do skrajności.
- Cindy – Ivan spojrzał zniecierpliwiony na drugą z kobiet. Skinęła głową.
    Słysząc znajomy szelest za plecami, poczułam dreszcze na całym ciele, którego każda kończyna była zesztywniała. Zacisnęłam zęby. Płuca pod ciężarem na piersi walczyły o każdy wdech.
    Dwa, trzy, cztery. Myśl! Nie możesz im na to pozwolić!
    Zaczęłam się wiercić na krześle. Wierzgałam nogami i krzyczałam. Mężczyźni obecni w pomieszczeniu jak na znak rzucili się w moją stronę i umięśnionymi barkami docisnęli mnie do oparcia. Łzy cisnęły mi się do oczu pod wpływem siły, z jaką zaciskali moje ręce. Nie przestawałam krzyczeć, do momentu aż nie doświadczyłam w ustach słonego posmaku spoconej silnej dłoni, która zakryła mi pół twarzy. Z trudem powstrzymałam odruch wymiotny. Przestałam się szarpać, kiedy uświadomiłam sobie, że nie mogę złapać powietrza.
    Tuż przed moimi oczami ukazała się duża strzykawka napełniona białą cieczą. Zrobiło mi się słabo. W pewnym momencie nie wiedziałam, czy igła jest jedna, czy dwie. A może cztery?
    W końcu zapanowała taka cisza, że słyszałam jedynie łomot własnego serca. Delikatna kobieca dłoń zbliżyła narzędzie do mojego ramienia. Wstrzymałam oddech. Zimna igła dotknęła mojej skóry, powodując ciarki na całej długości ręki i pleców. Na powłoce utworzyło się wgłębienie, które następnie wypełniło się krwią.
    I wtedy poczułam podmuch wiatru na plecach, a ciszę zakłócił łomot drzwi odbijających się od ściany. Wszyscy stanęli jak wryci, wpatrzeni w Chudego, sapiącego u progu.
- Chris! Mógłbyś czasem spróbować nie wprawiać nas wszystkich w zawał serca. – warknął Ivan prostując się.
    Ucisk z całego mojego ciała zmniejszył się i zyskałam trochę wolnej przestrzeni. Kiedy wielka dłoń odkleiła się od mojej twarzy, łapczywie napełniłam płuca. Zerknęłam na Cindy – zastygła z ręką przy moim ramieniu, a substancji nie zdążyło ubyć.
- Pali. Się. – zdyszany Chudy starał się wydusić z siebie słowa. – Cały. Magazyn. Wszystko poszło z dymem.

 

Mleko na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz