XII

44 17 2
                                    


Ten dzień był pierwszym, odkąd mama postanowiła mi znowu zaufać i zwolnić pana Franciszka z obowiązku przywożenia mnie do domu po szkole.

Podczas spaceru przez jedną z głównych ulic miasteczka, szczególną uwagę zwracałam na drogę, którą mijam. Kiedyś zdawało mi się, że znam ją na pamięć, lecz przez świadomość, że to jeden z ostatnich moich spacerów po niej, szczególnie wzbudzała ciekawość. Szłam powoli, obserwując dokładnie wszystkie detale, na których choć na chwilę kiedyś zawiesiłam wzrok. Każdy szczegół niósł za sobą barwne wspomnienia z dzieciństwa. Teraz z każdym dniem ulica stawała się bardziej zielona. Stopniał ostatni śnieg i szron, na gałęziach drzew pąki zaczęły rozkwitać, a powietrze było rześkie i czyste z powodu braku konieczności palenia w piecu. Na balkonach pobliskich domów pojawiły się doniczki z kwiatami. Żałowałam, że nie spędzę tej wiosny w moim rodzinnym mieście.

Nucąc spokojnie piosenkę, poczułam znajomy zapach świeżych wypieków i mojej ulubionej drożdżówki z serem, którą kupowałam najczęściej jako lunch do szkoły. Spojrzałam na piekarnię pana Samuela. Jest to malutki, zielony sklepik, do którego wchodzi się po czterech stopniach. Nieopodal stała budka ze świeżymi owocami i warzywami.

- O! Panienka Jaworska. – zagadnęła miła sprzedawczyni. – Jak w szkole, słońce?

- To był bardzo... – przystanęłam - nietypowy dzień.

Staruszka uśmiechnęła się, a w kącikach jej oczu pojawiły się urocze kurze łapki.

- Dawno tędy nie przechodziłaś, może jabłuszko?

- Niedługo w ogóle nie będę tędy chodzić. – westchnęłam i rzuciłam okiem na połyskujące zielone jabłka. – Dobrze pani wie, że nie umiem się oprzeć pani owocom.

- Złotóweczka. – kobieta przyjęła monetę i spochmurniała nieco. – Wyjeżdżasz?

Kiwnęłam głową i wzięłam wielki kęs soczystego owocu.

- Będzie mi cię brakowało. – dodała łagodnie.

Wytarłam rękawem kurtki sok kapiący z brody i ruszyłam dalej.

- Miłego dnia!

Tuż obok była kancelaria mojego ojca. Próbowałam wyobrazić sobie moje imię na tabliczce, w miejscu imienia ,,Ignacy". Nie umiałam stwierdzić, czy podobała mi się taka wizja. Coś podpowiedziało mi, że nie moja w tym rzecz, aby się nad tym zastanawiać. Coś, jakby szept mamy zza ramienia. Westchnęłam.

Po dziesięciu minutach byłam już blisko domu. Nagle spostrzegłam, że mam rozwiązane sznurowadło. Wzięłam owoc do buzi i kucnęłam, aby je poprawić.

Wtem niespodziewanie usłyszałam krzyki i gwizdy. Uniosłam głowę. Ujrzałam dwóch policjantów i mężczyznę w kapturze wybiegającego ze sklepu jubilerskiego naprzeciwko. Czyżby ktoś od Gradla? – nawiedziła mnie myśl, którą szybko odrzuciłam. Nie słyszałam, żeby gang Ivana kradł coś innego niż naiwne dzieci. Doszłam do wniosku, że musiał to być ścigany złodziej biżuterii. Podniosłam się i schowałam za budynkiem, aby być bezpieczna i jednocześnie mieć szerokie pole widzenia. Prócz mnie i pościgu ulica była pusta, lecz widziałam w oknach ciekawych obserwatorów.

- Stój gnoju! – rozległ się niski, gruby głos.

- Gleba, bo użyję broni! – dodał drugi policjant z prewencji.

Dotychczas takie sceny widziałam tylko w filmach. Nie przepadałam za tego typu momentami w nich.

Uciekający mężczyzna był niesamowicie szybki i zwinny. Biegł z prędkością światła, wskakiwał na krawężnik, a kiedy wydawać by się mogło, że policjanci mają go na wyciągnięcie ręki, odskakiwał w sąsiednią uliczkę, gubiąc ich i wprawiając w chwilowe ogłupienie. Zdezorientowani stróże prawa nie mogąc już złapać oddechu, postanowili się rozdzielić. W tym momencie przestali dmuchać w gwizdek, zapewne dlatego, aby zaskoczyć uciekiniera gdzieś za rogiem. Po chwili prawie im się to udało, gdy nieoczekiwanie stanęli na dwóch końcach niewielkiej uliczki nieopodal mnie. Miałam na nią dobry widok. Rabuś znajdował się na środku i nerwowo rozglądał się dookoła, kiedy gliniarze zmierzali w jego stronę. W ostatniej chwili ruszył przed siebie i sprytnie przeskoczył przez mur. Ten skok był dużym ryzykiem, jednak wykonał go bez najmniejszego problemu, niczym sportowiec podczas skoku przez tyczkę. To samo zrobił jeden z goniących, już mniej zgrabnie. Drugi natomiast przebiegł naokoło. Na chwilę zgubiłam ich z pola widzenia i wychyliłam się zza budynku. Jak się potem okazało, kosztowało mnie to sporo stresu. Pościg przebiegł mi przed nosem i rozległ się huk wystrzałów z pistoletu.

Mleko na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz