XXXI

33 15 0
                                    

    Wąski korytarz momentalnie wypełniły czarno ubrane postacie. Kształty ciał zlewały się w ciemną plamę. Żadnej twarzy nie potrafiłam rozpoznać. Gang był większy, niż obrazowało go moje założenie.
    Powietrze przesycone było drażniącym zapachem dymu i spalenizny. Nie widziałam płomieni, ale czułam ich obecność. Tak jakby żar miał wyjrzeć zza jednych z drzwi i pożreć mnie, pozostawiając jedynie zwęglone fragmenty ciała.
    Gęsty rozszalały tłum cisnął się w jednym kierunku. Domyśliłam się, że oprócz korytarza ciągnącego się za magazynem, w którym na dobre zagościły zajadłe płomienie, musiało istnieć drugie wyjście. Czułam się jak w ogromnej, upchanej po brzegi klatce dla ptaków, którą właśnie ktoś otworzył. Ludzie byli pchani, kopani i ciskani o ścianę, po czym tonęli w morzu głów. Każdy chciał jak najszybciej znaleźć się na zewnątrz.
    W powietrzu zawisł gwar, krzyki i nawoływania. Z mieszanki słów, niektóre byłam w stanie wyłapywać  pojedynczo i sklecać z nich zdania.
- Na parter! Musimy uwolnić smarkaczy!
- Do reszty ci odbiło?! Żeby jeszcze bardziej zagrodziły przejście?
    Ukuło mnie w środku. Ivan miał zamiar zostawić wszystkich więźniów  w pokojach, rzucając ich na pastwę ognia.
    ,,Kornelia! – uświadomiłam sobie. – Jest na parterze!”
    Sięgnęłam do kieszeni spodni Ivana i wyjęłam gruby pęk kluczy. Nim mężczyzna zdążył się zorientować, obrałam przeciwny kierunek i pchając się między rozbudowanymi barkami Billa i Chrisa, ruszyłam w kierunku schodów na drugim końcu korytarza.
- A ta gdzie? – rzucił jeden przez ramię.
- Zostaw ją, mała strata.
    Pchając się między kolejnymi osobami czułam, jak zaczyna mi brakować tlenu. Ogromnie żałowałam, że nie miałam na sobie długich rękawów, ani czegokolwiek, czym mogłam zasłonić nos i usta. Jednak nie mogłam zostawić Kory. Czułam, że jestem jej coś winna. Zdesperowana pchałam się w stronę schodów na parter, wciąż obijana łokciami i ramionami. Dookoła było parno i duszno, czułam jak bluzka klei mi się do pleców.
    W pewnym momencie zahaczyłam o coś stopą i nie zdążywszy znaleźć punktu oparcia, znalazłam się na podłodze. Podniosłam się na łokciu i wryłam wzrok w ciało przede mną. Wychudzony i podeptany chłopiec miał skórę pokrytą siniakami i śliwę pod okiem, a jego bezwładne kończyny były wciąż kopane przez cisnących  naprzód.
     Wtedy oberwałam podeszwą buta w policzek i przez chwilę znalazłam się na poziomie wysokości blondyna. Jego poplamiona biała koszulka tylko podkreślała niewinny, bezbronny wyraz twarzy, nadając mu wygląd roztarmoszonego aniołka. Ktoś kopnął mnie boleśnie w bok, co uświadomiło mi, że aby nie pójść śladem chłopca, muszę jak najszybciej się podnieść. Poczołgałam się do ściany, co kosztowało mnie kolejnym oberwaniem w biodro. Tłum po mojej stronie korytarza znacznie się przerzedził, umożliwiając mi widok na schody. Podciągnęłam się z syknięciem bólu, po czym szybszym krokiem dobiegłam do poręczy.
    Zachwiałam się na pierwszym stopniu, kiedy spojrzałam w dół. Gęste kłęby dymu całkowicie uniemożliwiły widoczność. Wzięłam ostatni wdech powietrza, którego zawartość obejmowała śladowe ilości tlenu i zatopiłam się w czarną otchłań. Zakręciło mi się w głowie i mocniej przytrzymałam się poręczy. Gdy znalazłam się na dole, rozejrzałam się wokół, aby znaleźć znajome drzwi. Z początku nie udało mi się dostrzec niczego poza szarą mgłą, przebijaną rzadką śreżogą. Pobiegłam w mroku przed siebie, ignorując rosnący ciężar na klatce piersiowej. Poczułam piekący ból przy uchu i odwróciwszy głowę zobaczyłam światło przed oczami. Zapiekła mnie twarz i przyśpieszyłam przestraszona obecnością płomieni, które zwabiły mi kolorowe mroczki przed oczy. Pośród ich huku i trzasku słychać było radosne brzęczenie kluczy w mojej dłoni.
    Płuca z każdą chwilą odmawiały mi posłuszeństwa, a ja wciąż nie mogłam znaleźć właściwych drzwi. Zza każdych zawiasów sączyły się strużki dymu. Ogarnęło mnie przerażenie, że już za późno, że nie mam kogo szukać. Zaczęłam kaszleć.
    Łapałam w biegu każdą klamkę po kolei. Wiedziałam, że nasza będzie niedokręcona i starałam się tym kierować.
     Wreszcie jedna z gałek zaklekotała w mojej dłoni. Wielkie było moje zdziwienie, kiedy ujrzałam już przekręcony klucz w mosiężnym zamku. Pchnęłam plecami pancerne drzwi, a kaszel się wzmógł pod wpływem wysiłku. Z środka buchnął mi w twarz kłąb gęstego dymu. Palące płuca nie pozwoliły mi wziąć kolejnego wdechu. Wciąż podejmowałam desperackie próby ich rozkurczu, kiedy mięśnie nóg mnie zapiekły, a kolana ugięły pode mną. Sunąc plecami po drzwiach czułam, jak gałki oczne wywijają mi się do góry.
 Upadłam u progu.
    W pewnym momencie płuca napełniły mi się ciepłym powietrzem. Na ustach poczułam wilgotne wargi. Podniosłam powieki. Przede mną nachylała się czarna zamaskowana postać. Spojrzała na mnie, a oczy jej błysnęły. Moje ciało zesztywniało ze strachu.
    Tajemniczy wybawiciel zaczął mnie podnosić z ziemi. Cofnęłam się instynktownie.
- Musimy uciekać. – wstał i wyciągnął dłoń. - Mamy mało czasu.
    Włoski zjeżyły mi się na plecach. Ten głos miał znajomy wydźwięk. I z pewnością nie należał do Kornelii.
- Dominik?
     Dostałam następny atak kaszlu i skurczyłam się z bólu.
- Trzymaj. – przyłożył mi kawałek materiału do twarzy. – Powinno być lepiej.
     Chwilę później mknęliśmy przez płonący korytarz. Chłopak trzymając mnie za rękę, prowadził wymijając spadające z sufitu przeszkody, które żarzyły się jaskrawym blaskiem. Po prawej stronie drogę zagrodził nam snop iskier, a my odskoczyliśmy krok do tyłu. Serce waliło mi jak szalone. Gdybym była sama, z pewnością dostałabym ataku paniki pośrodku okręgu płomieni, który chwilę potem się wokół nas utworzył. Chłopak z maską rozejrzał się, po czym poczułam gwałtowne szarpnięcie za nadgarstek. Przeskoczyłam przez płomienie, parząc sobie kostki.
     Zewsząd słychać było huki i grzmoty rozszalałego ognia. Nie mogłam uwierzyć, że rozprzestrzenił się w tak szybkim tempie. Przemierzając kolejne korytarze, nieustannie doszukiwaliśmy się odrobiny przestrzeni, gdzie moglibyśmy się przecisnąć. Żar był bezwzględny dla wszystkich rzeczy, jakie napotkał na drodze. Zaciekle pochłaniał resztki farby na ścianach. Pod naszymi stopami poniewierały się zwęglone kawałki drewna i odłamki szkła od rozbitych lamp jarzeniowych.
    Ciężki dym drapał mnie w oczy, a pulsująca głowa dawała wrażenie, jakby odpłynęła do niej cała krew. W końcu wszystko przed oczami wydawało się czerwone. Kurczowo trzymałam chustkę przy nosie, choć wiedziałam, że nie zapewni mi ona długiego komfortu, a brak tlenu ponownie da się we znaki.
    Skręciliśmy w dział po prawej. Poczułam intensywną woń palonych konopi, który przenikając przez ściany szybko rozprzestrzenił się na całym piętrze. Kłęby ciężkiego dymu drapały w oczy, przez co musiałam co jakiś czas ocierać je od łez chustką, by widzieć drogę. Czułam nieprzyjemny smak sadzy w ustach.
     Niespodziewanie przed twarzami buchnęły nam skry i ściana płomieni zagrodziła przejście.
- Szlag! – syknął chłopak.

Mleko na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz