XXXIII

36 16 0
                                        

Dominik musiał wyczuć moje przyśpieszone tętno, bo oparł brodę na moim ramieniu i spoglądając z ukosa, uśmiechnął się łagodnie.
- Śmiało. - jego ciepły głos wywołał mrowienie koło mojego ucha.
- Chodzi o to, że...
Wtem przerwał mi donośny huk i podskoczyłam w miejscu. Chłopak również się wyprostował. Potem rozległ się drugi, jeszcze głośniejszy.
Na widnokręgu utworzył się grzyb. Wkrótce widok płonącego budynku doszczętnie przysłoniła chmura gęstego dymu, czemu towarzyszyły nieustanne grzmoty i błyszczące w powietrzu, tlące się odłamki. Skry sypały się wzdłuż i wszerz jak błyszczące bursztyny, zapalając pobliskie suche trawy.
Byłam zachwycona widowiskiem. Nie mogłam odkleić wzroku od jaskrawych snopów światła, przecinających niebo oraz oślepiających kłębów zawisłych w powietrzu, które wyglądem przypominały płonące drzewa. Promienie z ich wnętrza przekłuwały otaczającą je mgłę. Prócz zapachu sadzy, wokół rozniosła się znajoma woń chemikaliów.
Dziesięć metrów przed nami upadł rozżarzony kawałek metalu i jak meteoryt wbił się w piasek. Wydłużyłam szyję, by zobaczyć, jak tli się schowany w trawie i dogasając traci swą czerwoną barwę.
- Musimy się zmywać. - oznajmił Dominik wstając. - Nie chciałbym oberwać takim w głowę.
Niechętnie przyznałam mu rację.
Po dziesięciu minutach truchtu nie widzieliśmy już za nami poczynań żywiołu, nie licząc czerwonego nieba, które bladło z każdą chwilą, zwalniając miejsce nocy. Przeszliśmy do spokojnego marszu. Z każdą minutą robiło się chłodniej. Mogliśmy również odetchnąć świeższym powietrzem, pozbawionym zapachu spalenizny. Wiedziałam, że tego jednak szybko się nie pozbędziemy, bo skóra i włosy były nim dogłębnie nasiąknięte.
Przemierzając rozległe pola, słychać było szum wiatru w zbożu i odgłosy świerszczy, a także nasz przyśpieszony oddech. Wkrótce drogę zastąpiły nam długie kłosy pszenicy, które zakryły mnie do ramion.
Szliśmy w zupełnej ciszy. Nie potrafiłam zdobyć się ponownie na śmiałość, by zacząć urwany temat sprzed wybuchu. Zupełnie tak, jakbym wyczerpała zapas odwagi samym zaczęciem rozmowy.
Pogrążona w myślach, wśród szelestu traw dosłyszałam cichy głos przyjaciela, nucącego znaną mi melodię. Zamknęłam oczy i dołączyłam się.

Pam, pam, para pam, pam, para pam, pam, para pam...

Towarzysz spojrzał na mnie kątem oka, po czym rozweselony zaczął klaskać. Kiedy nucąc doszliśmy do momentu zwrotki, przejęłam dowodzenie.

Wszystko, co masz, zachowasz ulotnie
Bo bywa przewrotnie
Miałeś wokół wszystkich, dziś ciągniesz samotnie
Bo bywa przewrotnie
I co sprawia radość, może umknąć bezpowrotnie
Bo bywa przewrotnie,
Bardzo przewrotnie...

Nawet gdybyś znał już większość Świata
Życie figle płata
Figle płata...

Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, jak ogromnie tęskniłam za śpiewaniem, za wspólnym muzykowaniem. Brakowało mi tego przez te wszystkie tygodnie w izolacji od świata. Czerpałam przyjemność z każdego przejścia w inny ton, z każdej zmiany artykulacji. Pod wpływem ciemnego, wieczornego nieba, nieświadomie śpiewałam ciszej i delikatniej. Zamykając oczy, wyobrażałam sobie jak dźwięki wydobywane z mojej krtani zamieniają się w kolorowe szeregi motyli i wirują wokół nas.
Drugą zwrotkę przejął towarzysz, a ja klaszcząc, pomagałam mormorando:

Raz masz wiele, raz wszystko się umywa
Bo zmiennie bywa
Raz doskonale wiesz, raz musisz zgadywać
Bo zmiennie bywa
Jednej nocy śpisz spokojnie, drugiej strach sen urywa
Bo zmiennie bywa,
Zmiennie bywa...

I choć dużo się wie, więcej się wiedzieć chce.
Lecz nie można przewidzieć wszystkiego
Więc z ludźmi graj w otwarte karty
I na nowe bądź otwartym.

Mogłabym słuchać tego wokalu bez końca. Brakowało mi jedynie pobrzmiewania strun gitary w tle, jednak szum traw zastępował je w intrygujący sposób. Subtelna barwa głosu pobudzała wszystkie moje zmysły i wkrótce zaczęłam czerpać przyjemność z miłego łaskotania pszenicznych kłosów o ramiona.
Dołączyłam się ponownie w ostatniej strofie.

Bo gdybyś znał już większość Świata,
Życie figle płata,
Figle płata...

Razem tworzyliśmy harmonijną kompozycję głosów. Żadne z nas nie chciało kończyć i pomimo braku dalszego tekstu, nuciliśmy i wyklaskiwaliśmy coraz bardziej wyszukane rytmy.
Wkrótce niebo całkowicie spowił mrok nocy. Drogę oświetlał nam półksiężyc, rozrzucając na pola sieć swojego srebrzystego blasku. Szliśmy przed siebie zanurzeni w gąszczu żyta. Jego główki lekko przechylały się na wietrze, wyglądając jak tańczące pary z błyszczącymi gwiezdną poświatą tiarami.
Pośród kłosów migotał w oddali widok na upragnioną szosę.

***

- Jak się pani czuje?
- Ależ, słońce, jaka pani? Tyle razy mówiłam: ciocia Justyna. - na twarzy kobiety rozciągnął się szczery uśmiech. Mimo zmęczenia, emanowała niesamowitą energią. - Czuję się o wiele lepiej. Mrowienie w rękach ustało. Co więcej, jestem pewna, że po kilku miesiącach rehabilitacji będę w stanie stanąć na nogach.
- Niesamowite! Jestem taki szczęśliwy. - w oczach Dominika pojawił się błysk. Dopiero wtedy zauważyłam, że są one w takim samym, jasnobrązowym kolorze, jak u cioci Justyny.
Objął ją delikatnie, choć wiedziałam, że bez najmniejszego problemu mógłby połamać jej w tamtej chwili żebra. Nie pamiętam, kiedy widziałam przyjaciela tak promieniejącego z radości. Matka z wysiłkiem lekko uniosła ramiona, czego nie mogła zrobić podczas naszej ostatniej wizyty. Trwali w tej pozycji bardzo długo, a ja nie miałam zamiaru im przerywać chwili, na którą tak długo czekali. To był najbardziej osobliwy, a zarazem wzruszający uścisk, jaki widziałam. Wpatrywałam się w nich jak w marmurową rzeźbę.
- Mam nadzieję, że niedługo zdołam cię objąć tak, jak ty mnie. - powiedziała załamanym głosem. Z kącika jej powiek wdzięcznie spłynęła wąska strużka wody. - Tak bardzo tęskniłam.
- Chwila. - syn wyprostował się, potrząsając głową. - Czułaś, jak cię obejmowałem?
Kiwnęła dumnie głową. Wymieniliśmy się uradowanymi spojrzeniami.
Po naszym powrocie do domu, wszystko uległo zmianie. Tak jakby blady dotąd obraz nabrał intensywności kolorów. Mama Dominika wróciła z kliniki z lepszymi wynikami badań. Na początku przez myśl mi przeszło, że ktoś mógłby je podmienić, jednak wątpliwości poszły w niepamięć, gdy po przebudzeniu cioci Justyny w szpitalu, zobaczyłam jak tętni życiem.
- Widzisz mamo, odwiedziny są dla nas obojga jak dobra terapia.
- A propos, jak u psychologa?
- Czysty od miesiąca. - rozłożył majestatycznie ręce.

***

Zmieniła się także sytuacja Gradla. Większość aresztantów dostała dożywotni nakaz pozbawienia wolności. Również ja miałam okazję się o to postarać, występując w charakterze poszkodowanego. Trudnym doświadczeniem było wypominanie szkód, jakie wyrządzili nie tyle mi, co setkom bezbronnych dzieci. Z kilkoma miałam okazję porozmawiać po rozprawie. Miałam jednak nadzieję, że uda mi się spotkać z Kornelią, jednak nie widziałam jej od momentu wręczenia mi klucza w laboratorium.
W pożarze zginęło pięć osób, a kilkunastu nie odnaleziono. Ponieważ nie złapano wszystkich, rodzice jeszcze bardziej utwierdzili się w przekonaniu, że odesłanie mnie do innego miasta jest konieczne. Sami także planowali przeprowadzkę.
- Tutaj każde miejsce zbyt bardzo kojarzy się z negatywnymi doświadczeniami. - tata pociągnął łyk herbaty. - Poza tym obawiamy się, że któryś z uciekinierów będzie chciał zemsty. Jak nie na tobie, to na mnie. Albo twoim kumplu.
Ostatnie zdanie wypowiedział delikatnie się krzywiąc. Mama wciąż nie znała dokładnej prawdy o przeszłości ojca. Tak samo jak Dominik. Zaletą ostatnich wydarzeń było to, że przekonała się do niego i pozwoliła mi nie tylko się z nim spotykać, ale również muzykować na ulicach. Patrzała przez pryzmat naszego wyjazdu i braku możliwości późniejszych spotkań, ale przede wszystkim przestała żywić do niego niechęć i oceniać na każdym kroku. Przekonała się, że jest godnym człowiekiem. W końcu miała u niego dług wdzięczności za uratowanie życia córki.
- Tak. - odparła mama wyraźnie zaniepokojona. - Zgadzam się w stu procentach. Profilaktyka jest teraz bardzo ważna. Rozumiesz już teraz, dlaczego nie możemy tu dłużej zostać?
- Mhm. - opierając się łokciem o parapet, obserwowałam widok rozpościerający się za oknem. Widok, z którym będę musiała się niedługo pożegnać.
Rodzice znacznie zbliżyli się do siebie. Kiedy zaginęłam na kilka tygodni, porzucili wszelkie swoje preteksty do kłótni i pogrążyli się w rozpaczy. Cała okoliczna policja, i tak już zaangażowana w poszukiwania miejsca zgrupowań całej bandy skrytobójców, wzmogła działania posiłkując się jednostkami z całego województwa. Pomógł im wreszcie Dominik, który pracował pewien czas dla Gradla, by umyślnie oddać ich w ręce służb. Tą współprace uwzględniono podczas wymierzania mu kary, mimo to ojciec musiał wpłacić kaucję, aby był wolny.
W domu wreszcie zagościła spokojniejsza atmosfera. Ojciec z mamą zaczęli okazywać między sobą więcej uczuć, a ja po raz pierwszy poczułam się jak w domu.
Los jakby chciał, żebym odetchnęła przed burzliwymi wydarzeniami nadchodzącego tygodnia.

Mleko na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz