XIII

40 16 3
                                    

Nadszedł sobotni poranek. Zbudziły mnie promienie wschodzącego słońca, które przebijały się przez niedociągniętą roletę w moim pokoju. Odwróciłam się na drugi bok i zakryłam twarz poduszką. Rozmyślałam o jutrzejszym wyjeździe do Krakowa. Ta myśl nieustannie prześladowała mnie i pałałam do niej nienawiścią. Przyprawiała mnie o nieprzyjemne mdłości.

Stwierdziłam, że nie mam ochoty dłużej tak leżeć, więc z trudem podniosłam się do pozycji siedzącej, po czym wstałam i rozsunęłam rolety. Umieściłam okulary z szuflady na nosie. Uświadomiłam sobie, że kapcie już spakowałam do walizki, więc dreptałam boso po panelach. Po toalecie i szklance wody, udałam się na taras. Miałam zamiar wpatrywać się w krajobraz okolicy przez cały poranek, by wyryć go w pamięci i marzyć o nim podczas nauki w nowej szkole.

Uchyliwszy drzwi, weszłam stopami na lodowate kafelki, od których przeszyły mnie dreszcze. Szybko jednak o tym zapomniałam, kiedy zawiesiłam wzrok na rozciągającym się krajobrazie dzielnicy. Oparłam się o drewnianą balustradę i pozwoliłam wiatrowi układać moje długie, złociste włosy. Był on bardzo przyjemny. Tego wiosennego dnia pogoda dopisywała od samego rana. Na niebie widniały pojedyncze chmury, które powoli mknęły w dal, zostawiając miejsce dla nowych. Rozpływały się i zmieniały kształty, jak tańcząca piana na morskim brzegu. Powietrze było rześkie i lekkie. Obserwowałam z dołu planty oraz jak odżywa na nich przyroda: krzewy zajaśniały świeżą zielenią, drzewa miały jeszcze na to trochę czasu; zostały zasadzone nowe sadzonki z nierozwiniętymi kwiatami i tak jak ja, łapały pierwsze promienie słońca, aby się rozbudzić. Na sąsiedniej ulicy nie było nikogo, tylko sąsiadka podlewała krzewy z różami w ogródku przed domem. Uniosłam głowę i patrzałam tym razem na budynki w oddali: stare i nowe kamienice; z przewagą tych pierwszych oraz niedawno wybudowane kolorowe bloki. Nie chciałam rozstawać się z tym widokiem, byłam nim zauroczona.

Nieoczekiwanie usłyszałam radosny świergot tuż obok mnie. Ujrzałam rdzawego słowika, który postanowił odpocząć po wyczerpującym locie i przycupnął na balustradzie.

- Jak tam, kolego? – uśmiechnęłam się do towarzysza. – Wróciłeś z podróży? Ja dopiero jutro wyruszam w swoją. Jak było w ciepłych krajach?

,,Kolega" zaczął ćwierkać melodyjnie, jakby właśnie chciał mi wyśpiewać wszystkie swoje przeżycia z fascynującej eskapady. Słuchając, układałam kolejną piosenkę w głowie:

Szary słowik wesoło ćwierka

Gdy chmury na niebie bawią się w berka

Natura się budzi, przyroda rozkwita

Wiosenka zza rogu przychodzi i wita,

Pąki bogatego wnętrza ukażą rąbka

Gdy pojedynczy płatek na zewnątrz się zbłąka

Dziś wszyscy zauroczeni

Każdym ździebełkiem trawy wzruszeni

A to wszystko mały kawałek

Tych skarbów, co wiosna ukrywa w kieszeni.

W pewnym momencie skończył koncert i poprawiwszy piórka dziobem wystartował w dal. Podążyłam za nim wzrokiem i obróciwszy głowę w drugą stronę zobaczyłam wysoką postać tuż obok mnie.

Odskoczyłam spłoszona.

- Ale mnie przestraszyłeś! – westchnęłam z ulgą do taty.

Uśmiechnął się do mnie, po czym skierował wzrok przed siebie i zatopił w krajobrazie miasta. Miał na sobie popielatą koszulę i ciemnozielony krawat, poluzowany pod kołnierzem. Pachniał jak zwykle swoimi drogimi perfumami, tym razem z nutą porannej kawy. Zamknął oczy i wziął głęboki wdech świeżego powietrza. Jego siwe włosy otulał bursztynowy blask słońca. Rzadko zdarzało mi się widzieć ojca w domu, dlatego teraz wpatrywałam się w niego, jak w obrazek.

Mleko na papierzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz