Kilka kolejnych dni minęło mi niezmiernie nudno. Było to spowodowane brakiem Zacha Consentino w mieście, ale nie tylko. Otóż mój szanowny przyjaciel, zwany Leonardem, strzelił focha. Focha z gatunku tych na śmierć i życie. No cóż, mówi się trudno i żyje się dalej.
— Wychodzę! — krzyknęłam, gdy złapałam za klamkę.
Nadszedł czwartek, a w czwartki nie miałam zajęć więc mogłam skoczyć do Addiction na drinka z chłopakami z roku. Zaprzyjaźniłam się z trzema ziomkami, którzy nie mieli dziewczyn i chęci do życia bez alkoholu. A ja nie miałam ich ogólnie więc musiałam się zintegrować.
— Do Consentino? — prychnął Leo, który wstał z miejsca przy stoliku w naszym mini salonie.
Był ubrany standardowo w same bokserki. A ja z kolei byłam ubrana w długą sukienkę z rodziny tych eleganckich. Była krwistoczerwona, obcisła jak cholera i odsłaniała nie dość, że udo to jeszcze całe plecy i po połowie cycków. Zaszalałam, nie ma co. Prawie jakbym szła na randkę z facetem, który ma więcej kasy niż rozumu.
— Możesz skończyć z tym Consentino? — warknęłam. — Czy w tym mieście jest ktoś poza pieprzonym Zachariahem Consentino? Mógłbyś zmienić płytę do kurwy nędzy i przestać się obrażać za coś, czego nie zrobiłam? Nie widziałam się z Zachem, nie rozmawiałam z nim i do kurwy nie spoufalam się z nim. Jestem umówiona z chłopakami z roku i Isaacem, który jak już powiedziałam kilka dni temu, jest na drodze do bycia moim bliskim kolegą.
— Nie wierzę ci — oznajmił bezceremonialnie. — Dopóki nie zobaczę cię z tym gościem nie uwierzę, że nie słyszałem ostatnio Consentino. Koniec i kropka.
— Pierdol się Brown. Nie muszę ci niczego udowadniać, jak będę z nim w związku, to ci go kurwa przedstawię. A teraz sorry, ale czekają na mnie chłopaki — prychnęłam. — Nie wrócę na noc więc z łaski swojej postaraj się nie myśleć o mojej cipce i tym, co się dzisiaj w niej znajdzie.
Otworzyłam drzwi na oścież, wyszłam i zamknęłam je z impetem, akcentując swój humor. Byłam zirytowana jak jasna cholera i czułam, że dzień skończy się źle. I oczywiście poszłam w to na ślepo, bo kochałam kłopoty i wchodzenie w gówno po pas. A nawet i po pachy.
***
O godzinie dwudziestej czwartej, dokładnie dwanaście po, bo sprawdzałam zegarek, pojawił się ktoś, kto źle wpłynął na moje samopoczucie. Mianowicie Alexander James Scott usiadł obok mnie przy barze. Poczułam jego charakterystyczne perfumy, które uderzyły w moje zmysły niczym patelnia w łeb. Och taka ogromna patelnia z kamienia. Albo głazu. Kurwa, jak mi się zrobiło słabo.
— Vedia Parker — oznajmił swoim mrożącym w żyłach głosem. — Jeszcze piękniejsza niż zapamiętałem.
— Alex Scott zwany Chujem — dołożył swoje trzy grosze Consentino, który niespodziewanie wyszedł z zaplecza. — Co cię sprowadza do mojego baru, co? — prychnął. — Jesteś tutaj szalenie niemile widziany, przyjacielu.
— Scar? — zdziwił się mój znajomy.
Alex był mężczyzną o wielu twarzach. Chujowej, gównianej, beznadziejnej i tej, którą poznałam bardzo dobrze, czyli kurewsko bezlitosnej. Jako dobrze zbudowany brunet bez cienia zrostu prezentował się nienagannie. Był przystojny i szarmancki, gdy chciał kogoś zbajerować i niestety padłam tego ofiarą. Smutne, ale prawdziwe jak cholera.
Zachariah natomiast wyłonił się w swoim standardowym, grobowym wydaniu. Ubrany w czarną bluzę i tego samego koloru spodnie oraz swoją ukochaną beanie na głowie. Pod jego prawym okiem lśniła śliwa wielkości mojej pięści a warga była pęknięta w dwóch miejscach. Wyglądał zdecydowanie gorzej niż ostatnio po walce. I zdecydowanie bardziej zainteresowały mnie jego dłonie, które w towarzystwie lekko zakrwawionych bandaży położył przed moją osobą na blacie. Skupiłam się na nich, ale nie trwało to długo.
CZYTASZ
A D D I C T I O N
Fanfiction„Uzależnienie może mieć różne oblicza, ale zwykle sprowadza się to do tego samego - próby odwrócenia naszej uwagi od emocji, które próbują szturmem dojść do naszej świadomości. Emocje chcą być wyrażone, zrozumiane, zaakceptowane. Dlatego im bardziej...