Rozdział 15

5.3K 283 236
                                    

Ranek dnia kolejnego przybył szybciej niż się spodziewałam. Zachariah zmył się z łóżka przed piątą, a ja jedynie się na niego wypięłam. Zignorowałam fakt, że ugryzł mnie w szyję, gdy zaczęłam się pienić, że mnie budzi o tak wczesnej porze. Na szczęście zasnęłam zanim zdążył wyjść z mieszkania. Spałam smacznie dopóki mój telefon nie zaczął dzwonić jak oszalały. Złapałam go w dłoń z wściekłością i nie patrząc na to, kto dzwoni, odebrałam.

— Halo? — warknęłam.

Vedia z rana, jak śmietana. Ah.

— Dzień dobry, skarbie — wymruczał.

Swoim niskim, zachrypniętym i uderzającym wspomnieniami głosem nikt inny jak pierdolony William Jackson.

Przez całe moje nagie ciało przeszedł prąd, który skumulował się w samym centrum mojego ciała. Czyli w sercu, które momentalnie nabrało tempa. Waliło w moją klatkę piersiową odbierając mi tlen. Dusiłam się słysząc sam jego oddech. Kurwa, pierdolnęło.

No dalej kochanie, przywitaj się ze mną.

Skarbie, kochanie, maleńka i wiele innych określeń padało na moją osobę, z jego ust, jeszcze kilka miesięcy temu przy dosłownie każdej okazji. Nawet jak nakryłam go w łóżku z jakąś randomową szmatą. Miał tupet jak nikt inny. Gardziłam nim.

— Czego chcesz?

Mój głos drżał jak galareta i choćbym bardzo chciała być silna i stwierdzić nawet przed samą sobą, że jego głos nie zrobił na mnie wrażenia, nie mogłabym. Moje ciało i dusza poczuły to, co kiedyś. To, co odebrało mi godność, szacunek do samej siebie i zamieniło w potwora, którego powoli pieści Zachariah. Zachariah. Jego dotyk na moim ciele, jego puste oczy, jego wewnętrzny smutek i cała ta otoczka skrzywdzonego chłopca, który niczego się nie boi, nic go nie złamie i nic nie zaszkodzi.

Gdybym postawiła obok siebie Willa i Zacha, doszłabym do wielu wniosków. Pierwszym z nich byłoby stwierdzenie, że obaj są w moim typie. Bo i ten pierwszy jak i ten drugi, byli przystojnymi mężczyznami z tym czymś. Wzrostowo byli podobni, jednak sylwetki mieli diametralnie różne. Will miał atletyczne ciało, pełne ciężko wypracowanych mięśni, które były wręcz idealne do sesji jakiejś obrzydliwie drogiej bielizny. Był przypakowany, co kręciło mnie niemiłosiernie do pewnego momentu w moim życiu. Później było to dla mnie niczym szczególnym. I nadal jest. Ale wracając. Wypracowane mięśnie, szerokie ramiona i węższe biodra, jednak dysproporcja nie była w jego przypadku duża. Była taka w sam raz, jak na dobrze zbudowanego faceta przystało. W kwestii Consentino nie mogłam powiedzieć wiele, bo jego kompletnie nagie ciało widziałam zaledwie raz. Jednak wiedziałam, że był zarysowany w takim idealnym stopniu, był wymalowany jak książka dla dzieci i oczywiście przebił Willa w kwestii różnicy centymetrów pomiędzy biodrami a ramionami. Bo u Zacha ta różnica była kolosalna. Miał cholernie wąskie biodra i cholernie szerokie ramiona. To był punkt w jego całokształcie, za który mogłabym wręczyć mu medal. Kochałam jego budowę. Była cholernie seksowna. Ale idąc dalej, twarze mieli w podobnym guście, jednak Consentino był surowszy, bardziej przerażający przez chłód i blizny. Will był słodki, miał lekkie baby face, ale z zarostem. Idealnie wykrojone, pełne wargi, równe brwi, proste, wręcz idealnie proste zęby, prosty nos i zero skaz, mimo bycia czymś na kształt członka gangu. Zachariah miał blizny, zadrapania, wiecznie roztrzepane włosy i brwi, które lubiłam od czasu do czasu poprawić. Jego wargi były pełne, ale mniejsze i całowało się je przyjemniej przez miękkość i smak. Oczy obaj mieli mordercze. Zarówno Zachariah jak i Will mieli bardzo duże, mocno oprawione i piękne oczy. Różnił je kolor, bo Consentino były brązowe, a Williama niebieskie. Które wolałam? Ciężko powiedzieć.

A D D I C T I O NOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz