Rozdział 19

4.7K 252 125
                                    

Dwa tygodnie. Pierdolone dwa tygodnie. Dwa. Tygodnie.

Tyle nie widziałam Consentino. Postanowiłam go ignorować tak, jak on to robił ze mną, ale cóż. Pół litra wódki stało się moim przekleństwem. Przechyliłam ostatni raz butelkę i gwałtownie wstałam, na równe, trzęsące się nogi. Nic dzisiaj nie zjadłam, a jedynie wlałam w siebie alkohol pomieszany z zimnym sokiem jabłkowym. Było mi niedobrze, czułam się chujowo i dodatkowo rozdzierało mnie od środka. Chciałam do Consentino. Tak cholernie mocno chciałam.

— Chcę jechać do tego skurwiela — oznajmiłam bełkotliwie. — Chcę do niego jechać w tej chwili Isaac. Masz mnie do niego zabrać.

Spojrzałam na twarz mojego udawanego faceta i zacisnęłam szczękę. Czułam pustkę, która mogła oznaczać tylko i wyłącznie jedno. Zależało mi bardziej niż powinno. Wręcz o wiele bardziej. Kurwa, to było tragiczne.

— Jesteś pewna? Wydaje mi się, że w takim stanie możesz zrobić coś głupiego — orzekł ostrożnie.

— Słuchaj Izi, jesteśmy razem od dwóch tygodni, trochę się poznaliśmy, trochę polubiliśmy. Trochę razem wypiliśmy. Jak mówię, że chcę do Consentino to chcę i jeśli nie ty, to taksówka mnie zabierze. Muszę go zobaczyć.

— A jeśli znów twój były się koło nas zakręci? Ostatnio był prawie pod waszym mieszkaniem, to trochę ryzykowne wychodzić tak samemu. Nie obronię cię, dobrze wiesz, że jestem... ciotą jeśli chodzi o gangsterów.

— Ja pierdole, dramatyzujesz jak przedszkolanka. Jedziemy i bez gadania.

Zarzuciłam na siebie bluzę, wsunęłam nogi w baleriny i ruszyłam do wyjścia z pokoju. Następnie do wyjścia z mieszkania. A jeszcze później zasiadłam na miejscu pasażera w samochodzie Isaaca. Samochód zawiózł mnie pod odpowiedni budynek. A nogi koślawo zaprowadziły mnie pod odpowiedni numer drzwi. W tym czasie alkohol ułożył się w moim pustym żołądku i sprawił, że obraz wirował. Cóż, wcale mnie to nie obchodziło. Chciałam go dotknąć. Poczuć jego zapach. Być blisko niego i wiedzieć, że nie robi sobie krzywdy. Nawet jeśli był chujem, nie zasługiwał na takie traktowanie z własnej strony.

Uderzyłam pięścią w drzwi jego mieszkania i oparłam się plecami o tors Isaaca, który pojawił się jak zbawienie. Gdyby nie stanął za mną, zapewne leżałabym na ziemi.

Drzwi otworzyły się po chwili. Dość długiej chwili i stanął w nich. W całej okazałości, z czerwonymi oczami, roztrzepanymi włosami. W białej koszulce z długim rękawem i niebieskich bokserkach. Był znudzony. A jak mnie zobaczył, jedynie przewrócił oczami.

— Ja... — rozpoczął Isaac. — Ja przywiozłem Vedię.

— Widzę — mruknął. — Co cię sprowadza, Parker? Już się od-obraziłaś?

— Zachariah? — usłyszałam. — Zee kto tam przyszedł?

No bez kurwa jaj.

Kojarzyłam ten głos, ale alkohol cholernie utrudniał mi łącznie wątków. Mój mózg był spowolniony.

— Nikt wart twojego zainteresowania — prychnął w odpowiedzi.

Zacisnęłam dłonie w pięści i... zapłonęłam. Miałam serdecznie dość.

— Nikt wart jej zainteresowania? Tak? — wrzasnęłam, ignorując dosłownie wszystko. Sąsiadów Consentino, godzinę, jego dziewczynę i po prostu wszystko. — Doprawdy? Jesteś takim zakłamanym kutasem Zachariah! Po co było tyle zachodu z mojej strony?! Po co szczerość od ciebie!? Po co w ogóle się do mnie przypałętałeś pierwszego dnia?! Co?! Po co!!?

A D D I C T I O NOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz