Spędzanie wieczoru w Addiction okazało się złym pomysłem. Siedziałam przy barze, sącząc trzeciego z kolei drinka i jedynie przyglądałam się Zachowi, który od kilku godzin w pełnym skupieniu przyjmował i wydawał zamówienia. Był piątek, mnóstwo studentów i złych chłopców kręciło się w moim pobliżu a Consentino nie reagował żeby nie wzbudzać podejrzeń. Był spokojny jak baranek, przez co ja również taka byłam. Udzielał mi się jego humor i nie wiedziałam, czy było to dobre, czy złe. W końcu to Consentino.
— Musimy porozmawiać — dotarło do mnie po jakimś czasie.
Przez całe moje ciało przeszedł niepokojący prąd, który po prostu kopnął mnie w czaszkę. Odsunęłam się w bok, by być odrobinę dalej od Williama i spojrzałam na niego sceptycznie. Był ubrany w skórzaną kurtkę i koszulę w kratę a do tego czarne jeansy. Cóż, Zachariah w przeciwieństwie do niego miał dresy i koszulkę z długim rękawem. I ja naprawdę nie chciałam... ale przez moją głowę przeszła jedynie myśl, że w dresie wyglądał o wiele goręcej niż Will w swoim wydaniu. Czy to było złe? Zdecydowanie, ale byłam pijana więc kogo to obchodziło? Na pewno nie mnie.
— Nie mamy o czym rozmawiać — oznajmiłam sceptycznie.
Głowa mojego przyjaciela skierowała się na nas w bardzo wolny, wręcz upiorny sposób. Spojrzał mi w oczy z czymś przerażającym i ulokował te ciemne ślepia w twarzy Willa. Tyle, że Will był skupiony tylko i wyłącznie na mnie. Nic więcej.
— Doskonale wiesz, że mamy — prychnął. — Chcę z tobą porozmawiać więc grzecznie pójdziesz ze mną. — Pochylił się by być bliżej mojego ucha. — Chyba, że wolisz żeby Leonard porozmawiał z Zachariahem na temat waszej znajomości.
Zesztywniałam. O nie.
Odwróciłam się całą sobą w jego stronę i wręcz kurwa zapłonęłam. Moje dłonie zacisnęły się w pięści a serce od razu przyspieszyło. To było takie kurewstwo, że nawet nie miał jebanego pojęcia. Pieprzony kutas wiedział doskonale co oznacza Leo i jego paranoja.
— Gdzie mam niby iść? — warknęłam przez zęby. — Nie wyjdę poza klub, nawet się nie łudź.
— Spokojnie, wystarczy, że pójdziemy...
— Na zaplecze — odezwał się Zachariah, przerywając mu. — Albo tam albo wypierdalaj.
— Nie pytam cię o zdanie Consentino. A poza tym lepiej przytemperuj mordę, bo za tę deskę ostatnio, to kurwa czeka cię rozpierdolenie.
Westchnęłam. William lubił straszyć. A Zachariah lubił zgrywać niewzruszonego więc jego parsknięcie śmiechem nawet poprawiło mi humor. Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem, jednak szybko się zreflektowałam i przygryzłam wargę. Byłam lekko chwycona i moje myśli, pragnienia i czyny trochę... spuszczały się ze smyczy. Trochę bardzo.
— Rozpierdolenie? A czym to chciałbyś mnie rozpierdolić? — westchnął teatralnie brunet.
— Jest wiele sposobów i wiele osób, które cię nie lubią. Wystarczy dobrze zagadać i będziesz miał problem, mój drogi.
— Wiesz co William? — odezwałam się. — Nudny jesteś. Jeśli czegoś chcesz to mów, jeśli próbujesz się podbudować grożeniem Zachowi to ja wracam do picia.
Na potwierdzenie swoich słów wypiłam duszkiem resztę mojego drinka. I niech mnie chuj strzeli, ale to był pieprzony idiotyzm. Zachariah jęknął, bo jednak wypiłam pół szklanki tego palącego gówna na raz, a William nic się nie odezwał. On złapał mnie za rękę i szarpnął do siebie, przez co musiałam oprzeć ręce na jego torsie. Przez delikatny szum w głownie uniosłam głowę w górę, a on... gwałtownie mnie pocałował. O kurwa. Kurwa, kurwa, kurwa, kurwa! Szarpnęłam się chcąc od niego odseparować, ale nie miałam szans! Blokował wszystkie moje ruchy! Nosz kurwa! Całował mnie łapczywie, wręcz pożerał moje przepite wargi i ściskał moje ciało w cholernie brutalny sposób. Było to nie dość, że bolesne to jeszcze wywoływało masę wspomnień. Tych dobrych i złych.
CZYTASZ
A D D I C T I O N
Fanfiction„Uzależnienie może mieć różne oblicza, ale zwykle sprowadza się to do tego samego - próby odwrócenia naszej uwagi od emocji, które próbują szturmem dojść do naszej świadomości. Emocje chcą być wyrażone, zrozumiane, zaakceptowane. Dlatego im bardziej...