Rozdział 28

4.1K 302 251
                                    

Obudziło mnie szturchnięcie, które Zachariah zaoferował mi prosto w ramię. Jego pieprzony łokieć wbił się w moją biedną skórę zdecydowanie zbyt niespodziewanie. Podniosłam się gwałtownie, wyrwana z przyjemnego snu i spojrzałam na niego wściekle. Leżał obok mnie z głupim uśmiechem, powstrzymując parsknięcie.

— Wyglądasz jakby cię piorun jebnął — stwierdził nonszalancko.

Był w samych gaciach, pod kocem i również był cały roztrzepany. Spaliśmy w samolocie jak normalni cywilizowani ludzie. Do kurwy nędzy, co on sobie wyobrażał? Że będę wyglądać jak laski na filmach? Nie ten adres i nie te włosy.

— A ty jakbyś chciał zarobić prawego sierpowego — warknęłam.

Położyłam się ponownie, tyle, że tym razem na jego klatce piersiowej i zamknęłam oczy, w duchu ciesząc się jego zapachem. Po moim wczorajszym wyznaniu nie było śladu. Zachariah nijak tego nie skomentował, po prostu mnie przytulił i puścił to mimochodem. Nie odniósł się w żaden sposób. Nie skrzywił. Nie odepchnął mnie i nie odrzucił. Czy mogłabym być szczęśliwsza? Zdecydowanie nie. Byłam najszczęśliwszą, pełną pięknych widoków w głowie kobietą.

— Jedziemy do ciebie jak wylądujemy? — zapytałam, zachrypniętym głosem.

Spałam chyba z dziesięć godzin. Po spacerze na czarnej plaży przejechaliśmy w jeszcze jedno miejsce żeby zobaczyć zorzę polarną i przyznaję, wrażenie nie odpuszczało przez długi czas. Przepiękny widok, naprawdę polecam.

— Nie, jedziemy do was, bo nikogo nie ma — mruknął.

— Więc tak zawzięcie pisałeś z Isaacem czy z Aaronem?

Przez jakieś dwadzieścia minut unikał mnie i mojego zaciekawienia jego poruszeniem. Pisał i pisał i nie odrywał nosa od telefonu. Aż w końcu ja zasnęłam i obudziłam się dopiero teraz, z nim obok. Więc zapewne z tego powodu tak dobrze mi się spało. Jak go czułam, było wyśmienicie.

— Z Aaronem, mają jechać na koncert z tym nowym chłopakiem Leo więc dom jest wolny przynajmniej do drugiej. Jak dobrze pójdzie to będziemy tam o dziewiętnastej. Nie jesteś głodna czy coś? Ostatni posiłek w tym samolocie.

— Nie, wystarczy, że poleżę. Za ile możemy lądować?

— Za jakieś czterdzieści minut może — westchnął. — Podobało mi się.

— Tak, mi też, zdecydowanie. Było miło, przepięknie i momentami kurewsko dziwnie, ale z tobą to dziwactwo raczej jest normą, co nie? Jesteś najlepszy — wypaliłam.

Podniosłam się w górę i szybko pocałowałam go w policzek, a następnie ponownie opadłam na jego gorące ciało. Roześmiał się sucho z moich słów i nijak ich nie skomentował. Jedynie mocniej mnie objął, powodując mój szeroki uśmiech. Chyba polubiłam jego ignorowanie moich wyznań. Wydawało się to bezpieczne.

Niecałą godzinę później, ubrana, wyspana i pełna wigoru opuściłam samolot. Szliśmy z Consentino ramię w ramię, ciągnąc swoje bagaże, a ciepło Miami otulało moją skórę z każdej strony. Nie bez powodu miałam na sobie dresy i zwykłą koszulkę na ramiączkach. Bez stanika oczywiście, ostatnio był wkurwiający jak nie wiem. Ku mojemu zaskoczeniu przed wejściem do budynku lotniska stał ten sam mężczyzna, który nas przy nim witał. Ponownie jego wzrok był dość nachalny, ale nie odezwałam się żadną zaczepką. Rzuciłam tylko krótkie cześć.

— Zachariah, jak się udał wyjazd z piękną kobietą?

— Świetnie, Joe. Jesteśmy kwita, w razie czego wiesz gdzie mnie szukać. Jakbyś czegoś potrzebował, wal śmiało.

A D D I C T I O NOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz