Rozdział 20

5.6K 278 266
                                    

Tydzień. Siedem dni. Prawie osiem, jeśli miałabym być czepialska. Tyle szanownemu Consentino zajęło przybycie do mnie. Pierdolone siedem dni. Dlaczego nie zadzwoniłam, napisałam, pojechałam? Otóż dlatego, że doszłam do wniosku, iż jeśli będę nadgorliwa, przestraszy się i ucieknie. Więc olałam sprawę i takim oto sposobem dotrwałam do połowy grudnia. A konkretniej do dwudziestego. Umówiona na spotkanie z Isaacem, z którym naprawdę dobrze się dogadywałam, malowałam jeszcze usta, które miały stać się dopełnieniem mojego wyglądu. Byłam ubrana w sukienkę o krwiście czerwonym kolorze. Sięgała mi kolana i pięknie opinała moje ciało, bo była z bardzo miękkiego materiału. Z długim rękawem i ładnie okrągłym kołnierzykiem. Na nią zarzuciłam kurtkę z jeansu, a nogi wsunęłam w trampki. Wyglądałam tak wytwornie, że aż strach patrzeć. Włosy zostawiłam rozpuszczone, makijaż odwaliłam delikatny, a te moje nieszczęsne wargi pociągnęłam na bordowo. Lubiłam ciemne szminki, bo ładnie eksponowały moje pełne usta.

Przyjrzałam się sobie po raz ostatni i strzeliłam lekki uśmiech, bo wyglądałam dobrze. Luźno i wygodnie, czyli wręcz cholernie dobrze. Dla mnie, bo dla nikogo innego nie muszę wyglądać. Zdjęłam z komody moją wypełnioną niepotrzebnymi rzeczami torbę i zgarnęłam klucze. I nagle wyłonił się Leonard. Rozanielony, bo poznał jakiegoś miłego chłopca z blond włosami, ale nie chciał mi przedstawić. Nie miałam pojęcia dlaczego.

— Randka? — rzucił z głupim uśmieszkiem.

Uważał, że bez pamięci zadurzyłam się w Isaacu i niezmiernie mnie to cieszyło. Ja miałam spokój, Izi miał spokój i Consentino też miał spokój. Żyć nie umierać, prawda?

Nie, nie prawda.

Powiedzmy, nie wiem kiedy wrócę, ale myślę, że przed północą — mruknęłam.

Skąd mogłam wiedzieć, co się wydarzy?

— Spoko, a co z rodzicami? Jedziesz na święta do nich, czy zostajesz z nami? A może oni przyjadą poznać twojego chłopaka? — zakpił ze mnie. — Dawno nie widziałem twojej mamuśki, chyba za mną tęskni, nie sądzisz?

— Och, oczywiście — parsknęłam. — Moja matka tęskni z twoimi komplementami i zapewne nadal wierzy, że będziemy mieć dzieci. Chyba nie może się pogodzić z twoim uwielbieniem do penisów.

— Z twoim też miała problem — roześmiał się wrednie. — Ale jebać, dzwoniłaś do nich?

— Tak, chcą przylecieć do Alice, bo przecież ona ma swoje mieszkanie.

— Kozak, to będziesz na miejscu — wyszczerzył się. — Myślisz, że moi rodzice nie zabiją nas za ten syf na mieszkaniu? Mama chce dzisiaj przyjechać.

— Wydaje mi się... — zaczęłam, ale mój telefon wydał dźwięk. — Czekaj, sprawdzę.

Wyjęłam urządzenie z torebki i od razu odblokowałam. A jak odblokowałam, moje serce zatrzymało się na moment. Dwa momenty. Albo świat się zatrzymał, nie byłam pewna.

Od: Ten poważny

(20:34) Mylę się, że się pogubiłem?

(20:34) Nie mówię, krzyczę, nie zatrzymuję się by pomyśleć

(20:35) Jestem tak bliski spełnienia snu, dlatego nie mogę spać

(20:35) Jest zimno, jestem w dole, zatrzaśnięty między drogami

(20:35) Nadal się uśmiecham, ale czuję się taki sztuczny

(20:36) Nie ma słońca, chmury są mętne

A D D I C T I O NOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz