Rozdział 12

5.7K 289 139
                                    

Kolejna niedziela, kolejne wspólne śniadanie. Tym razem bez Isaaca, gdyż był u rodziców w ważnej sprawie, a ja nie potrzebowałam przyzwoitki. Leo razem z Judith zakochali się w moim przyszytym chłopaku, a Zachariah... cóż, Zachariah zniknął. Jak odwiózł mnie do domu po akcji w magazynie, tak rozpłynął się w powietrzu. Dlatego ostatnie półtora tygodnia spędziłam na wykładach, na których nawet nieźle się bawiłam. Zajęłam się sobą, przyjaciółmi i nauką. Czułam się jak wrak człowieka, ale wszyscy byli pewni, że jestem nad wyraz szczęśliwa i zmotywowana. Szkoda, że nikt nie widział tego, co czułam. A czułam wręcz Armagedon. I niespodzianka, ale był on związany z Consentino i jego popieprzonym zachowaniem, a przede wszystkim zniknięciem. Nie odbierał telefonów, nie pojawiał się w Addiction i nic, kurwa, nikt nie wiedział. Przerażało mnie to i wkurwiało, bo nie miał prawa tak z dupy znikać na prawie dwa tygodnie. Pierdolony egoistyczny burak.

Głaskałam Death, plując na bruneta odkąd się obudziłam i nie mogłam przestać o nim myśleć. Siedział w mojej czaszce jak pasożyt i za cholerę nie chciał odpuścić. Martwiłam się o niego. I to nawet nie chodziło o to, co między nami było. Bo tak w sumie to nic nie było, ale te kilkanaście dni razem... jego popieprzona postawa... polubiłam go. Może za szybko, może za mocno, ale czułam, że jest mi bliski. Nie jakoś szczególnie, ale byłam w stanie nazwać go przyjacielem. Rozumiałam go na wielu płaszczyznach oraz na wielu za cholerę nie, ale co z tego? Przyjaźń to akceptacja, a ja naprawdę byłam w stanie zaakceptować jego gównianą stronę, bo wiedziałam, że jest wyjątkowy. I jakkolwiek żałośnie czy słodko by to nie brzmiało, tak kurwa był taki. Inny, zamknięty, tajemniczy i po prostu niepowtarzalny. Miałam do czynienia z wieloma facetami z tej ciemnej strony i nawet William nie miał w sobie jednej dziesiątej charyzmy Consentino. Nikt się z nim nie równał, bo nikt nie był tak popierdolony i zmienny. Pogmatwany, bipolarny idiota.

— To chory pojeb — skomentowałam w końcu, głaszcząc kotkę.

Mruczała z zadowolenia, a ja napawałam się jej spokojem, bo potrzebowałam się ogarnąć przed tym nieszczęsnym śniadaniem. Leo wiedział, że nie mam humoru, ale i tak zmusił mnie do przyjścia o dziewiątej na górę na gotowe.

— Vedia! — przemówił idealnie, gdy zwątpiłam.

Wparował do mojego pokoju jak oszalały i ku mojemu zaskoczeniu był ubrany. Na nogach dresy a na ramionach koszulka. To była nowość, bo jednak Leo uwielbiał łazić w samych gaciach. Ewentualnie nago. Ja w przeciwieństwie do niego miałam na sobie bordową luźną bluzę bez ściągaczy i czarne leginsy, bo niedziela był moim odpoczynkiem.

Odłożyłam Death na ziemię i wstałam z ociąganiem, a następnie podeszłam do Browna i najnormalniej w świecie się przytuliłam. Nie miałam pojęcia z jakiego powodu odczuwałam rozterkę, bo zażarcie kłóciłam się z własnym mózgiem, że to nie przez Zacha. Szukałam na siłę innego powodu, mimo że miałam go na tacy. Cóż, nadzieja matką głupich i umiera ostatnia. Może tęskniłam za matką? Albo Alice?!

— Co ty taka nie w sosie? Przykro ci, że nie ma Isaaca?

O zgrozo.

— Nie, po prostu jestem zmęczona i jakoś nic mi się nie chce. Listopad zawsze działa na mnie beznadziejnie. Jest ciepło a ja czuję się jak gówno.

— Jedziemy wieczorem do Addiction, bo Aaron miał nowe dostawy alkoholi — oznajmił. — Idziesz?

— Nie, wieczorem jadę do Isaaca, bo muszę się trochę inaczej wyluzować — westchnęłam. — Ma ogarnąć jakąś romantyczną kolację a później może jakiś seks? Jestem po okresie więc w sumie mam ochotę.

— Dobra, nie wchodzę w szczegóły. Idziemy na górę?

— Ta, jestem głodna — przyznałam.

A D D I C T I O NOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz