Rozdział 25

5.6K 332 202
                                    

Wróciliśmy na mieszkanie po czwartej, a z racji, że każdy był pijany i wesoły, postanowiliśmy iść spać. Isaac pożegnał się ze mną pokazowo, mocnym pocałunkiem i zakomunikował głośno, że przyjedzie po mnie w okolicy południa, żebyśmy się przygotowali do wyjazdu. Musiałam przemyśleć to, co chciałam ze sobą zabrać na Islandię i w jakiś magiczny sposób spakować to bez pomocy Leo. To było wyzwanie. Duże wyzwanie.

Skończyłam swoją wieczorną toaletę jak w domu było kompletnie cicho i pusto. Z tego powodu opleciona samym ręcznikiem udałam się do kuchni. Pachniałam mieszanką najcudowniejszych żeli pod prysznic i czułam się jak nowo narodzona, mimo że nadal lekko mnie mdliło. Alkohol nie miał dla mnie litości. Ciekawe dlaczego skoro wcale z nim nie przesadziłam. Nastawiłam wodę do zagotowania i przygotowałam swój kubek, czarną herbatę, cukier i łyżeczkę. Miałam nieprzeciętną ochotę na ten niesamowity trunek. Kunszt i sztuka zaklęta w małej torebce. Cholera, alkohol naprawdę mi nie służył.

Zalałam herbatę wrzątkiem, wsypałam cukier i zwinęłam kubek wraz z łyżeczką prosto do swojego pokoju. Otworzyłam drzwi, zaświeciłam światło i... prawie dostałam zawału. Dlaczego? No cóż, Zachariah pieprzony Consentino leżał na moim łóżku. W dresach. Samych dresach. Z rękami pod głową i lekkim uśmiechem. No chyba nie.

— Jak to jest, że potrafisz się tutaj pojawić bez ostrzeżenia, obudzenia kogokolwiek i po prostu... tak totalnie z dupy? — jęknęłam, zamykając drzwi. Na klucz.

Odłożyłam herbatę na komodę i zmrużyłam na niego oczy, bo wyglądał dziwnie beztrosko. Podniósł się do siadu, sięgnął do mojej szafki nocnej i zgarnął z niej małe pudełeczko, oplecione czerwoną wstążeczką. Dość pokracznie, na co lekko się uśmiechnęłam.

— Wendy powiedziała, że mam ci to przekazać — mruknął. — I jestem ninją.

Rzucił pudełeczko w moją stronę, a ja jak to ja, ledwo je złapałam. Ale można pominąć ten fakt, bo byłam nieswoja.

Przyjrzałam się tej koślawej kokardce i parsknęłam śmiechem, bo wiedziałam, że kłamał z tą Wendy. Jednak nic nie powiedziałam. Otworzyłam natomiast swoją komodę i wyjęłam czarny pakunek. Oczywiście, że miałam dla niego prezent gwiazdkowy. Dla każdego z przyjaciół miałam, więc na niego również wydałam pieniądze. A skoro on rzucił do mnie, ja rzuciłam do niego. Jego zaskoczenie było ogromne.

— Mi kazał Leo — zadrwiłam.

— Oboje jesteśmy paskudnymi kłamcami — mruknął.

— Zdecydowanie — parsknęłam śmiechem.

Podeszłam do niego i grzecznie zajęłam miejsce po jego prawej. Miałam nieprzeciętną ochotę żeby go pocałować, ale wolałam zostać na neutralnym gruncie. Musiałam być czujna i zacząć się pilnować, bo w końcu wypalę jakimś wyznaniem, którego nie potrzebujemy. Spojrzałam na zmęczoną twarz mojego partnera i uśmiechnęłam się koślawo, bo byłam szalenie szczęśliwa z powodu tej wymiany prezentami. Nie łudziłam się, że kupił mi jakiś drobiazg pod choinkę, bo hej, to Zachariah.

— Otwórz pierwsza — polecił.

Pochylił się do mojego ramienia żeby lepiej widzieć to, co robiłam, a ja bez słowa sprzeciwu rozpoczęłam proces rozpakowywania. Byłam maniaczką jeśli chodziło o taką drobną czynność. Zawsze starałam się nie zepsuć opakowania. Rozwiązałam supeł, który był na kokardce i powoli uniosłam wieczko, by ujrzeć kolczyk. O mój panie. Okrągły kolczyk do sutka z białego złota z niebieskim kamieniem oszlifowanym na serce. Tym samym kamieniem, który miałam w pierścionku od niego. Cholerny Akwamaryn.

Ale mieliśmy połączone mózgi, o matko.

— Zrobiłem go na zamówienie, bo te kulki mi się znudziły — mruknął, zbliżając się do mojego ramienia jeszcze bardziej. — Co myślisz?

A D D I C T I O NOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz