Rozdział 14

5.2K 271 70
                                    

Piątek, piąteczek, piątunio. Tak jęczała mi w ucho Wendy, która ostatni wykład spędziła leżąc na moim ramieniu. Była wykończona równie mocno, co ja, ale nie narzekała. Jedynie jęczała, że jest piątek. Może myślała, że tego nie wiem? Cholera ją wie.

— Veds? — wyszeptała, wbijając mi palec między żebra. — Wiesz, że jutro jest impreza na plaży i będzie cały nasz rok?

— Nie.

— Kozak, to teraz już wiesz i możesz iść ze mną! — parsknęła. — Myślę, że mój facet też się przywlecze, co ty na to? Trójkącik?

Parsknęłam śmiechem na jej uroczy głos i zamknęłam oczy. Gdyby wiedziała prawdę na mój temat, nie żartowałaby o trójkącikach. Bo w przeciwieństwie do niej, ja na pewno bym się skusiła. Czasem więcej osób było dobrą alternatywą żeby zapomnieć dosłownie o wszystkim. Na przykład seksualnej frustracji, którą miałam przez Consentino. Bo jak kurewsko chciało mi się pieprzyć w środę i już byłam w drodze do niego, napisał mi, że ma wyjazd za miasto. Do piątkowego wieczora. Nosz kurwa, przegryw.

— Z chęcią, ale w sobotę mam się widzieć z matką — westchnęłam. — Dwa miesiące jej nie widziałam, bo jak wyjeżdżałam z Nowego Jorku, była na delegacji w Nashville — skłamałam.

Byłam paskudną kłamczuchą i wcale nie było mi z tym źle. Zaczęło się od kłamstw na temat mojej znajomości z Consentino i pieprzona karuzela krętactwa wcale się nie zatrzymywała. Wręcz przeciwnie, z każdym dniem wciskałam ludziom coraz więcej kitu byle tylko mieć więcej Zacha dla siebie. Pieprzone potrzeby przejmowały kontrolę nad moim umysłem, a nasze zawieszenie broni i ścieżka przyjaźni tylko to pogarszała. Chciałam go z każdym dniem odrobinę bardziej i ciężko mi było patrzeć na siebie w lustrze z świadomością, że coraz mocniej go pragnę.

— Hej no! — jęknęła nagle Wendy. — Nie słuchasz mnie!

— Co?

Otrzepałam się z zamyślenia na temat tego pociętego idioty i skrzywiłam się, bo coraz częściej łapałam się na myśleniu o seksie. Ta jedna głupia noc gdy był pijany, wspólny dzień po wszystkim i seks na śniadanie, obiad i kolację... no za dużo! Normalna strona Zacha była inwazyjna w każdym możliwym aspekcie. Polubiłam go w ciągu jednego dnia bardziej niż przez ostatnie niespełna dwa miesiące. To było za szybkie. I zdecydowanie miał rację, że nie byliśmy dobrzy. Nasze połączenie było jak klęska żywiołowa. On był upartym, mocnym charakterem i ja również. On był zaborczy i pojebany i ja również taka byłam. Problem polegał jedynie na tym, że nie wiedziałam czy umiem dobrze interpretować jego słowa. Bo myśli to oczywiście, że nie umiałam. Nie dość, że gość bipolarny to jeszcze popierdolony. Połączenie rodem z piekła.

— Dostałaś wiadomość i w dalszym ciągu mnie nie słuchasz! — fuknęła brunetka.

— Przepraszam, mam kurewską chcicę — wypaliłam. Spojrzałam na nią momentalnie i zakryłam usta dłonią, bo to nie był jej interes! — To znaczy... Cholera.

— Musisz sobie chłopa ogarnąć Vedia — parsknęła śmiechem. — Znam to, mój chłopak jest dobry w te klocki.

Mój kumpel też, ale akurat postanowił spierdolić z miasta. Pieprzony egoista.

Złapałam za swój telefon i niechętnie odblokowałam, żeby zobaczyć kto raczył mnie wiadomością. I niech mnie ktoś spoliczkuje, proszę, bo jak tylko zobaczyłam nazwę Ten poważny tak moje serce wręcz się zesrało. Przyspieszyło gwałtownie, a dół mojego brzucha boleśnie się skurczył. Pieprzony Consentino.

— O stara! — krzyknęła Wendy na cały głos.

W jednym momencie na sali zrobiło się całkowicie cicho i dosłownie każda para oczu skierowała się na nas. No zajebiście. Wykładowca zmrużył na nas powieki i pokręcił z politowaniem głową. No nie dziwiłam mu się. Rozdarła się jak kretynka.

A D D I C T I O NOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz