XLVIII. Desperacka próba

377 50 73
                                    

Hugo nie zamierzał się tak łatwo poddać. Kochał Delphine i chciał o nią walczyć do końca. Nie widział innego rozwiązania niż wytłumaczenie jej całej sytuacji i powrót do ukochanej. 

Uznał, że odczeka jeden dzień, by dać dziewczynie czas do namysłu, i wróci do jej domu. Tak też uczynił. Drugiego dnia po tamtej wizycie udał się do domostwa Chardonów z wielkim bukietem czerwonych róż, które kupił na rynku. Na ich płatkach błyszczały kropelki wody, którymi ją podlano. Przypominały szklące się w oczach Hugona łzy. 

Gdy stanął przed drzwiami, zacisnął mocno pięść. Choć z każdą chwilą obawiał się coraz bardziej, przysiągł sobie, że wytrzyma. Tylko tak mógł odzyskać swoją Delphine. Nie mógł pozwolić na to, by odpuścić walkę o ukochaną. 

Drzwi otworzyła mu pokojówka. Na jego widok uśmiechnęła się ciepło. 

— Och, paniczu, proszę, proszę! — ucieszyła się. — Pana nie ma w domu, wróci za jakąś godzinę. Panienka bardzo cierpi, proszę z nią to wszystko wyjaśnić. Jest w bawialni. 

— Och, dziękuję pani, dziękuję! Nie zapomnę pani tego nigdy! — wykrzyknął z wdzięcznością i popędził czym prędzej do wskazanego przez kobietę pokoju. 

Serce biło mu coraz szybciej, chcąc wyrwać się z jego piersi. Gdy dotarł do małej bawialni, jeszcze przyśpieszyło. Zdawało mu się, że zaraz przestanie oddychać. Z zaróżowionymi policzkami i lekko skręcającymi się przy skroni loczkami była jeszcze śliczniejsza, niż gdy ją ostatnio widział.

— Delphine, musimy pomówić — rzekł, podchodząc do niej ostrożnie. 

Zajął miejsce obok ukochanej, po czym ujął jej dłoń i spojrzał jej w oczy. Miał wrażenie, że dostrzegł w nich smutek i tkliwość. Nie widział w nich natomiast złości. To dodało mu otuchy. 

— Delphine, proszę cię, wysłuchaj mnie. To wcale nie jest tak, jak ci się zdaje. — Spojrzał na nią z czułością, dziewczyna jednak siedziała niewzruszona. 

— Wybacz mi, ale nie mamy sobie nic do powiedzenia. 

Wypowiedziała te słowa tonem głosu tak chłodnym, że przeszył go dreszcz, lecz nie zamierzał się poddawać. Szło o całe jego życie. 

— Ja byłem złym człowiekiem, tak — jęknął rozpaczliwie. — Ale gdy tylko cię ujrzałem, alkohol, hulanki i hazard przestały się dla mnie liczyć. To ty sprawiłaś, że nawróciłem się na dobrą drogę. Jesteś aniołem, który wybawił moją nędzną duszę od wiecznego potępienia. 

Po jego policzkach spłynęło kilka łez, których ogromnie się zawstydził. Nie zwykł płakać, lecz na myśl, że straci cały sens swojego życia, łzy same cisnęły mu się do oczu. To dla niej chciał się zmienić. A tak...

— Doprawdy, Hugonie, nie podejrzewałam cię o to, że potrafisz tak dramatyzować — odparła oschle, odwracając głowę. 

Hugo nie rozumiał już, co nią powodowało. Zawsze była tak słodka i urocza, a teraz... W ogóle nie przypominała siebie. 

— Delphine, proszę cię. Wróć do mnie. Bo jak nie...

— To co? Zabijesz się? — Spojrzała na niego wyzywająco.

— Tak! Zabiję się! A wtedy będziesz płakać, że nie doceniłaś zawczasu swego biednego Hugona, ale będzie już za późno!

Nie miał już sił, by dłużej tak z nią mówić. Desperacja mieszała się w nim z poczuciem porażki, złość z rozpaczą. Nie wiedział już, jak inaczej mógłby wpłynąć na Delphine. 

De La Roche'owieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz