Camille trzymała Diane w ramionach i kołysała ją do snu, nucąc piosnkę o księżniczce i księciu, którą pamiętała z dzieciństwa. Alexandre już dawno leżał w swoim łóżeczku. Wprost uwielbiał spać i nie miał żadnych kłopotów z usypianiem, w przeciwieństwie do siostrzyczki, która potrzebowała bliskości matki, by zapaść w sen.
Camille wpatrywała się w jej błękitne oczka, uśmiechając się szeroko. Widok drobnych twarzyczek dzieci wypełniał jej ciało przyjemnym ciepłem. Starała się nie myśleć o tym, że Jean jeszcze ich nie widział i czasami się jej to udawało, dziś jednak przeczytała w gazetach o zajęciu Smoleńska, przez co coraz bardziej obawiała się o męża. Nie wyobrażała sobie, że miałby do niej nie wrócić, ale taka wizja była całkiem prawdopodobna.
Musiała przyznać, że przez zajmowanie się Alexandre'em i Diane zapomniała nieco o Belle. Czasem były dni, gdy myślała o tym, jak cudownie byłoby mieć pierworodną córeczkę u swego boku, zazwyczaj jednak pocieszała się wtedy myślą, że Belle przebywa pod opieką Jamesa, a ten przecież chciał dla niej jak najlepiej.
Wtem do pokoju weszła Antoinette. Camille spojrzała na nią i uśmiechnęła się.
— Jean i Anne poszli już spać? — zapytała.
— Tak. Ostatnio są okropnie męczący, mają zbyt dużo energii. Ale czego ja się spodziewam po dzieciach Fransa...
— Racja, to prawdziwy wulkan energii — zaśmiała się. — Mam nadzieję, że moje maleństwa wdadzą się w Jeana pod względem temperamentu, choć Alexandre chyba jednak przypomina mnie, kiedy nie śpi. Za to moja mała Diane jest spokojna jak papa, prawda, słoneczko? — Wyszczerzyła się do dziewczynki i pogładziła ją delikatnie po policzku.
Diane odpowiedziała matce uśmiechem. Camille przycisnęła ją mocniej i zaczęła kołysać dziewczynkę. Ta zamknęła oczka, by po chwili w końcu zasnąć. Jej matka odetchnęła z ulgą. Wiedziała, jak córeczka potrafiła krzyczeć, gdy nie mogła spać.
Delikatnie odłożyła ją do kołyski i przykryła pierzynką. Spojrzała na nią jeszcze z miłością i wyszła z pokoju, dając Antoinette znak, by podążyła za nią. Chciała pomówić z siostrą, lecz w innym pokoju, by bliźnięta mogły spać. Zaprowadziła ją więc do swojej sypialni. Tam usiadły razem na łóżku.
— Czytałaś dzisiejsze gazety? — zapytała Camille, ledwo powstrzymując drżenie ciała.
Dzieci sprawiały, że się uspokajała, jednak skoro tylko opuściła ich pokoik, zrobiło się jej słabo. Wciąż myślała o tym, jak daleko zapuściła się już Wielka Armia i jeszcze niczego nie zdziałała. To wedle jej rozumowania zapowiadało okropne zakończenie wyprawy.
— Tak... Mam nadzieję, że nic im się nie stało. Z jednej strony cieszy mnie, że jeszcze nie doszło do bitwy, więc jeśli nie wykończyła ich choroba, obaj na pewno żyją, lecz z drugiej... Może w bezpośrednim starciu rozgromiliby przeciwnika i wróciliby szybciej do domu? Sama nie wiem już, co byłoby lepsze...
— Ja też — westchnęła Camille. — Chcę tylko, żeby jak najszybciej do nas wrócili. Jean... On nie może zginąć... Słyszałaś, że chleb jest coraz droższy? Mam nadzieję, że ceny nie poszybują zbytnio w górę, inaczej strach pomyśleć, co może się stać...
— Na pewno będzie dobrze, Cami, póki mamy wystarczająco pieniędzy na jedzenie, nie powinnaś się tak bać, nie zdaje mi się, byśmy mieli mieć teraz rewolucję. Idź spać, dobrze ci to zrobi.
— Dobrze, kochana — odparła posłusznie.
CZYTASZ
De La Roche'owie
Ficción históricaI miejsce w konkursie literackim Splątane Nici w kategorii Historyczne De La Roche'owie niegdyś byli sławnym rodem, jednak w 1805 roku z ich dawnej świetności pozostały marne resztki. Senior rodziny, pięćdziesięcioletni François, nie może się z tym...