— Wuju, czy mogłabym dzisiaj wyjść na spacer? — zapytała Antoinette.
Miała już dosyć życia w Warszawie. Od dwóch miesięcy wciąż przesiadywała w domu, czas spędzając na lekturze szmirowatych romansów, które stały w biblioteczce. Ciotka Adelaide była nieco rozczarowana jej doborem lektur, uznała jednak, iż najważniejsze jest to, że dziewczyna w ogóle czyta.
Rano i wieczorem Antoinette bawiła się z Puszkiem i słuchała opowieści dziadka. Joseph powiedział ojcu o śmierci Jeanette, on jednak zdawał się tego nie rozumieć i czasami mówił wnuczce, by zaprosiła do nich matkę. Antoinette ogarniał wtedy ogromny smutek. Bardzo tęskniła za swoją matulą, która tak o nią dbała, jako jedyna z domowników.
Dni mijały jej wśród czterech ścian domostwa Possonych, gdyż wuj zabraniał jej samej wychodzić na dwór, uważając większość Polaków za obdartych dzikusów, którzy zrobią jej krzywdę, sam zaś po powrocie z pracy nie miał ochoty nigdzie się ruszać. Coraz bardziej ją to dobijało.
— Nie, Antoinette. Nie znasz miasta, niechybnie się zgubisz — odparł twardo mężczyzna.
Mimo iż dziewczyna doskonale wiedziała, jaka będzie odpowiedź wuja, westchnęła ciężko. Postanowiła jednak nie poddawać się. Miała już dosyć tkwienia w złotej klatce, jaką powoli stawał się dom Josepha.
— Ależ wuju, ja tak bardzo chciałabym nieco lepiej zaznajomić się z Warszawą, zdaje się tak piękna... — błagała, uczepiwszy się ramienia mężczyzny.
— Dziecko moje drogie, opamiętaj się! — fuknął wojskowy, strącając z siebie jej rękę. — Takie zachowanie ci nie przystoi!
— Przepraszam, wuju. — odparła smutno. — To oznacza, że nie mogę iść do miasta?
— Nie. — Joseph zmarszczył brwi. — Nie mówisz po polsku, więc jeśli zabłądzisz, będziesz miała niewielkie szanse, że ktoś ci pomoże. Prości ludzie z ulicy nie znają francuskiego.
— Wuju... — jęknęła. — Na pewno znajdą się jacyś wykształceni ludzie, w końcu teraz wszyscy mówią po francusku... Ja tak bardzo chciałabym wyjść...
— Nie! Powiedziałem już...
Nie zdążył dokończyć, gdyż w tym samym momencie otwarły się drzwi i w progu pojawił się Franciszek Potocki z naręczem dokumentów. Possony zdziwił się jego widokiem, Antoinette zaś uśmiechnęła się radośnie. Tak, ten człowiek może być jej wybawieniem. W końcu wuj go znał i szanował, skoro zaprosił go na Wigilię. I mówił po polsku.
— Bonjour, monsieur, bonjour, mademoiselle — odezwał się Potocki i ucałował dłoń kobiety.
— Fransie, mój synu, co ty tutaj robisz? — zdziwił się Joseph.
— Wczoraj wieczorem dostarczyli dla pana dokumenty, podobno od samego księcia Poniatowskiego... Miałem je panu przynieść wczoraj, ale wyszedłem zbyt późno i uznałem, że nie będę pana niepokoił o tak nieludzkiej godzinie. — Uśmiechnął się zawadiacko.
— O której wyszedłeś?
Franciszek przygryzł wargę ze zdenerwowania. Antoinette uznała, że wyglądał tak przekomicznie.
— Ach, nie pamiętam... Ale było już po drugiej nad ranem... — Podrapał się po głowie.
— Synu mój, nie możesz tyle przesiadywać nad tymi dokumentami! Zapracujesz się na śmierć, zniszczysz sobie wzrok i jaki będzie z ciebie pożytek!? — oburzył się Possony.
Antoinette spojrzała na niego z podziwem. Może i Franciszek był szalony, lecz najwyraźniej naprawdę poważnie traktował swą pracę. Aż za poważnie. Wuj nie mógł sobie wymarzyć lepszego współpracownika.
CZYTASZ
De La Roche'owie
Historical FictionI miejsce w konkursie literackim Splątane Nici w kategorii Historyczne De La Roche'owie niegdyś byli sławnym rodem, jednak w 1805 roku z ich dawnej świetności pozostały marne resztki. Senior rodziny, pięćdziesięcioletni François, nie może się z tym...