Była już druga nad ranem, lecz Hugo się tym nie zrażał. Wciąż zawzięcie malował. Pragnął ukończyć obraz przedstawiający Delphine, nim wzejdzie słońce. Jutro miał przeprowadzić z nią ostatnią lekcję, a wieczorem wyjechać do domu na miesięczne wakacje. Egzaminy zdał pomyślnie. Jedynym jego zmartwieniem od kilku dni było ukończenie portretu. Chciał go wręczyć mademoiselle Chardon, nim wyjedzie.
Westchnął ciężko, rozglądając się po pobojowisku, w jakie zamienił swoją sypialnię. Farba była wszędzie: na podłodze, ścianach, eleganckich meblach, nawet na jego ubraniu i twarzy, młodzieniec jednak w pocie czoła malował dalej. Musiał skończyć, choćby miał później paść martwy z wycieńczenia.
Przyjrzał się dokładniej obrazowi. To nie była Delphine; jego najdroższa miała przecież inny wykrój ust. Wziął do ręki wykonany na lekcjach szkic, uważając, by go nie zabrudzić, i przyjrzał się uważnie wargom dziewczyny. Wiedząc już, co ma poprawić, wrócił do pracy.
Mimo zmęczenia wypełniała go błoga radość, tak jak zawsze, gdy miał spotkać się z mademoiselle Chardon. Miał nadzieję, że portret przypadnie jej do gustu. Był tak zaaferowany tworzeniem, że nie zauważył, kiedy do pokoju wsunął się cichutko Gaston de Blanchard.
— Hugonie, co ty robisz o tak nieludzkiej godzinie?! — wrzasnął, widząc, jak wygląda pomieszczenie.
Młodzieniec oderwał się od obrazu. Niespodziewane wtargnięcie de Blancharda do jego świątyni sztuki wprawiło go w zakłopotanie. Nie chciał, żeby ktokolwiek wiedział o podarunku, który zamierzał sprawić Delphine.
— Maluję... — jęknął.
— Co malujesz?
— Obraz.
— Wiem, że obraz, półgłówku! — Cmoknął z niezadowoleniem Gaston. — Chodzi mi o to, jaki jest temat twojego dzieła!
De La Roche zamilkł. Nie chciał, by ktokolwiek dowiedział się o jego zakochaniu, zwłaszcza przyjaciel ojca. Wstydził się tego uczucia. Delphine była aniołem, na którego taki hulaka i drań jak on nie zasługiwał. Nie powinien nawet myśleć o niej w romantyczny sposób.
— Nic takiego... — powiedział cicho, zbliżając się do obrazu i zasłaniając go całym sobą.
— No pokaż, nie wstydź się — obstawał przy swoim de Blanchard.
Hugo rozłożył ręce, by gospodarz nie widział, co przedstawia malunek, jednak uparty mężczyzna, dużo silniejszy od młodego de La Roche'a, bez najmniejszych trudności odsunął go od sztalugi. Wbrew złym przeczuciom Hugona, gdy de Blanchard ujrzał, kogo przedstawia portret, nie otworzył szeroko ust ze zdziwienia. Na jego ustach pojawił się cwany uśmieszek.
— Wiedziałem, że ta panna zawróciła ci w głowie. To przez nią przestałeś pić, prawda?
Młodzieniec skinął smętnie głową. Nie przypuszczał, że Gaston sam się wszystkiego domyślił.
— Smutno ci, że musisz ją teraz zostawić?
Hugo znów pokiwał.
— Czy ona o tym wie?
— Nie — westchnął ciężko.
— To jej o tym powiedz!
— Uważa pan, że to dobry pomysł?
— Oczywiście, że tak, półgłówku — zbeształ go Gaston. — Widzę, że kochasz ją jak głupi. Wyznaj jej swoje uczucia. Nie będziesz jej teraz widział przez miesiąc, panna będzie miała czas, żeby poukładać to wszystko w głowie.
CZYTASZ
De La Roche'owie
Ficción históricaI miejsce w konkursie literackim Splątane Nici w kategorii Historyczne De La Roche'owie niegdyś byli sławnym rodem, jednak w 1805 roku z ich dawnej świetności pozostały marne resztki. Senior rodziny, pięćdziesięcioletni François, nie może się z tym...