Camille od razu po powrocie od ojca udała się do domu. Obawiała się czekającego ją spotkania z Pierre'em. Przez te dwa lata mieli jedynie listowny kontakt.
Pierre cieszył się z powrotu małżonki. Mimo wszystkich nieporozumień cenił Camille. Odkąd Blanche odebrała sobie życie, miał do towarzystwa tylko Armanda, który nieraz napawał go wstrętem, dlatego też obecność Camille w domu, nawet jeśli ona sama niezbyt chętnie z nim rozmawiała, stanowiła dlań pokrzepienie.
Kiedy tylko ją ujrzał, podbiegł do małżonki i już miał ją uścisnąć, kiedy Camille odsunęła się od niego. Westchnął ciężko. Myślał, że może Camille przez te dwa lata zapomniała o jego winach albo że chociaż jej żal zelżał. Najwyraźniej jednak wciąż chowała do niego urazę i traktowała go jedynie jako źródło pieniędzy.
— Camille, powiedz mi, czy twój wyjazd przyniósł jakąś poprawę? Lepiej się czujesz? — Spojrzał na nią z troską.
Zdawało mu się, że jej policzki nabrały rumieńców, a ona sama przybrała nieco na wadze. Wciąż była bardzo szczupła, ale przynajmniej nie wystawały jej tak kości. Uśmiechnął się do żony blado, lecz ona nie odwzajemniła tego wyrazu sympatii.
— Trochę tak. Dziękuję ci za pieniądze. Naprawdę doskonale się bawiłam.
— Czy... poznałaś tam kogoś?
— Tak — odparła beznamiętnie.
Pierre skinął jej na to głową. Nie chciał jej dopytywać o człowieka, którego poznała. Skoro wróciła, najwyraźniej to, co między nimi było, już nie istniało, a nie chciał dodatkowo wzbudzać w niej żalu. To najpewniej dzięki temu mężczyźnie jej stan zdrowia uległ poprawie, a teraz musiała sobie radzić bez niego.
— Cieszę się, że wróciłaś i że jest ci lepiej — rzekł. — Jesteśmy zaproszeni na bal za tydzień. Mam nadzieję, że to będzie dla ciebie wspaniała okazja do zabłyśnięcia.
Camille posłała mu uśmiech, co ogromnie zdumiało, ale też i ucieszyło Pierre'a. Nie spodziewał się tego po niej.
— Myślę, że będziemy się świetnie bawić — stwierdziła.
Musiała przyznać, że wiadomość o balu ogromnie ją ucieszyła, nawet jeśli miał się na nim pojawić znienawidzony cesarz. Nie mogła się doczekać, aż znajdzie się w wielkiej sali balowej i zatańczy kadryla czy kontredansa z jakimś przystojnym dżentelmenem. Może nawet udałoby się jej znaleźć nowego kochanka? Skoro miała przy sobie Pierre'a, ewentualne nieślubne dziecko nie stanowiłoby już żadnego problemu, bowiem mogłaby wmówić otoczeniu, że to potomek jej męża.
Chociaż... Nie wiedziała, czy chce to wszystko przeżywać. Znów poznawać mężczyznę, poddawać się jego urokom, czarować go... A później znosić wszelkie trudności związane ze stanem błogosławionym. Może lepiej było nie spotykać się już z żadnym mężczyzną. Oni tylko powodowali kolejne kłopoty.
Do tego dręczyło ją wspomnienie Isabelle. Mie potrafiła zapomnieć o córeczce pozostawionej w Italii. Mówiła sobie, że postąpili z Jamesem odpowiednio, że przecież byliby złymi rodzicami, że Lucia zajmie się nią lepiej, że przecież tyle osób o jej statusie społecznym czyniło w takiej sytuacji identycznie. Nie pomagało.
Czuła się coraz gorzej z myślą, że jej dziecko zostało skazane na wychowywanie się pod dachem obcej kobiety, bez ojca i matki, którzy mogliby zapewnić mu najlepszą przyszłość. Isabelle nie była niczemu winna. To oni sprowadzili ją na ten okrutny świat i powinni ponieść konsekwencje swoich czynów.
Tylko że Camille nie potrafiła. Nie miałaby siły znosić wszystkich upokorzeń związanych z wychowywaniem nieślubnego dziecka. Gdyby to James zabrał Belle do siebie, poradziłby sobie jako mężczyzna i człowiek zupełnie nieprzejmujący się swą reputacją. Ale ona... Jako kobieta zostałaby opluta pełnymi jadu wyzwiskami, wśród których wyrodna matka byłaby jednym z najlżejszych, a jej dobra opinia, rzecz, którą najbardziej ceniła, zostałaby bezpowrotnie zszargana.
CZYTASZ
De La Roche'owie
Historical FictionI miejsce w konkursie literackim Splątane Nici w kategorii Historyczne De La Roche'owie niegdyś byli sławnym rodem, jednak w 1805 roku z ich dawnej świetności pozostały marne resztki. Senior rodziny, pięćdziesięcioletni François, nie może się z tym...