CXX. Pojednanie

1.7K 195 301
                                    

Franciszek odzyskał przytomność dopiero wtedy, gdy Wielka Armia rozbiła obóz. Jean ułożył go w namiocie, sam zaś poszedł po lekarza, który tylko potwierdził słowa uprzednio badającego Franciszka doktora. 

— Jest ciężko, nie wiem, czy będzie chodził, monsieur, wydaje mi się jednak, że jest nadzieja — powiedział swym łagodnym głosem medyk. 

Doktor przebadał też i Jeana, który wciąż nie słyszał na jedno ucho. Wcześniej się tym nie frasował, zajmując się jedynie ucieczką z pola bitwy, teraz jednak, kiedy Franciszkowi nie groziło już żadne niebezpieczeństwo, zaczął się tym martwić. Opowiedział doktorowi o granacie, który wybuchnął obok niego, i o okropnym bólu, jaki wtedy go ogarnął.

— Zdaje się, że stracił pan słuch, jednak jednoznaczne stwierdzenie, czy to prawda, będzie możliwe dopiero za dzień czy dwa. Równie dobrze może to być wynikiem szoku — oświadczył i zostawił przyjaciół samych.

Jean westchnął ciężko, patrząc na pokiereszowanego Franciszka. Nie potrafił sobie wyobrazić, że Potocki już nigdy nie stanie na własnych nogach, nie zatańczy w rytm oberka, nie pobiegnie jak strzała po wódkę ani nie będzie bawił się z dziećmi. To wszystko było tak straszne, że zdawało mu się nierealne. Pozostawało mu mieć nadzieję, że Franciszek w końcu stanie na własnych nogach, jednak z jego pesymistyczną naturą było to dla niego okropnie trudne.

Potocki na to nie zasłużył. Był wzorowym synem, mężem i ojcem, a najwyższe dobro stanowiła dla niego ojczyzna, nigdy jego własny interes. To on zabił matkę, porzucił żonę, kiedy ta była przy nadziei, i wypierał się ojcostwa. To on powinien być teraz na miejscu Franciszka, leżeć bez ruchu i nie móc się podnieść. 

— Janeczku... co się stało? Wygraliśmy? — wyjąkał nagle Polak.

Jean spojrzał na niego ze łzami w oczach.

— Och, Fransie.... — zaszlochał. — Bitwa przegrana, książę Joseph nie żyje...

— Jak to nie żyje? — wrzasnął Franciszek. — Książę Józef?! Przecież... Nie... To nie może... — załkał, zaraz jednak przestał, jakby coś odciągnęło jego uwagę od śmierci swego bohatera, który stanowił dla niego wzór męstwa i patriotyzmu. — Jeanie, dlaczego nie mogę ruszyć nogą? Jeanie? Co się ze mną stało?

De Beaufort westchnął. Nie chciał być tym, który powie Franciszkowi o jego kalectwie. Bolało go serce. Nie potrafił sobie wyobrazić reakcji przyjaciela na okropne wieści. Bał się jak nigdy dotąd. Wiedział, jak okrutne męki sprawi Franciszkowi wieść o kalectwie. W końcu jednak wciągnął powietrze w płuca i odezwał się. Potocki musiał poznać prawdę.

— Ty... Na razie nie będziesz chodził. Jest nadzieja, ale nie wiadomo...

Twarz Franciszka zbladła niczym papier. Nie mógł uwierzyć w słowa Jeana, kiedy jednak spróbował poruszyć nogą, słowa przyjaciela się potwierdziły. Na jego czole pojawił się pot, warga zadrżała. Miał przecież tyle marzeń i planów do zrealizowania! Jak teraz pokaże się dzieciom? Czy w przyszłości nie będą nim gardzić? Przecież miał nauczyć Janka strzelać! I jak wyzwoli Polskę spod jarzma zaborcy? A matula? 

— Och, Janeczku... — wyjąkał i zaczął płakać. — Co powie moja matka? Serce jej pęknie... Moja biedna mateczka... I Tonieczka... Biedne kochanie, teraz już nie zazna odpoczynku... Nie odpuści sobie, będzie siedzieć ze mną dniami i nocami, najdroższa moja... Ma takie złote serce... I moja biedna Anulka, i Jasiu, i to maleństwo, które się ma urodzić...

— Frans, cokolwiek by się działo, będę z tobą. Obiecuję — wyszeptał de Beaufort. — Ściągnę wszystkich lekarzy, zapłacę tyle, ile będzie trzeba, byle tylko postawić cię na nogi. Może jeszcze okaże się, że wszystko będzie dobrze. 

De La Roche'owieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz