XCVI. Mężczyźni Camille

1K 185 279
                                    

Przez kolejne trzy tygodnie Camille niemal nie wychodziła ze swojego buduaru. Wciąż dręczyły ją wyrzuty sumienia z powodu porzucenia córki. Było jej źle z tym, jak postąpiła, wiedziała jednak, że zostałaby wykluczona przez społeczeństwo, gdyby powróciła do Francji z nieślubnym dzieckiem, a tego bała się najbardziej.

Tuż po powrocie z Włoch miała plany, by sprowadzić Isabelle do Paryża i rozpowiedzieć, że mała dziewczynka została przez nią adoptowana z uwagi na bezpłodność męża lub jej samej, ale po śmierci męża pomysł ten okazał się niemożliwy do zrealizowania. Co prawda wciąż mogłaby przywieźć Belle do domu i rzec wszystkim, że to dziecko jej dalekiej kuzynki, która zmarła przy porodzie, a ona zaopiekowała się nim z dobroci serca, ale nie mogła tego uczynić ze względu na Jeana. Pierre o nic by nie pytał, ale on... Gdyby jeszcze rzekła mu o wszystkim odpowiednio wcześnie, może istniałaby szansa na to, by wprowadzić ten plan w życie, ale w chwili obecnej takie wyznanie rozbiłoby ich małżeństwo i zaszkodziło nie tylko jej, ale przede wszystkim ich dziecku. 

Całymi dniami rozmyślała o swojej podłej sytuacji. Była niemal pewna, że James zjawi się w jej domu po raz kolejny, a wtedy nic nie powstrzyma go przed wyznaniem Jeanowi prawdy. Anglik jednak nie dawał jej żadnych znaków życia.

Chciała powiedzieć o wszystkim swojemu małżonkowi. Naprawdę chciała, wiedziała jednak, jaka będzie jego reakcja. On, człowiek przez całe życie pragnący rodzicielskiej miłości, której  nigdy nie otrzymał, nie mógłby się pogodzić z faktem, że kobieta, tak przez niego kochana, postąpiła tak nikczemnie z własnym dzieckiem. Uznała, że lepiej będzie zaczekać do narodzin ich własnego potomka. Nie chciała narażać się na niepotrzebną awanturę i silne wzburzenie, co mogłoby przecież poskutkować utratą dziecka. Dziecka, które pragnęła obdarzyć tak wielką miłością, jak tylko zdoła, jakby chciała zrekompensować to sposób, w jaki obeszła się z Isabelle.

Wciąż zastanawiała się, czy powinna pozwolić Jamesowi na zabranie dziecka od Lucii Rivy. Na pewno żyjąc z ojcem, Isabelle miałaby lepsze warunki bytowe niż u Włoszki. Ashworth zapewniłby jej dobrą przyszłość, obawiała się jednak, czy z jego wątpliwym poczuciem moralności, jeśli w ogóle je posiadał, byłby w stanie wychować dziewczynkę tak, aby godnie reprezentowała swój ród. Nie wyobrażała sobie, że jej córka mogłaby być ladacznicą zwodzącą pół Paryża.

W końcu uznała, że najlepszym rozwiązaniem będzie zezwolenie Jamesowi na zabranie dziewczynki z Włoch. Wahała się, czy powinna oddawać mu pod opiekę dziecko, dla którego tyle wycierpiała przy porodzie, stwierdziła jednak, że Ashworth również ma swoje prawa do córki, a dla dziewczynki chyba lepiej byłoby, gdyby mogła mieszkać chociaż z jednym rodzicem.  

Jean widział jej stan ducha i bardzo się o nią troskał. Obawiał się, że jest dla niej złym mężem. Bolało go serce, bowiem starał się jak mógł, jednak jego uwagę pochłaniał jeszcze bank i Louis. Mało spędzał czasu z żoną, a kiedy już znalazł kilka chwil, by z nią porozmawiać, zbywała go złym samopoczuciem i nudnościami. Pocieszał się tym, że w błogosławionym stanie Camille może mieć różne humory i kaprysy, nie czuł się jednak uspokojony. Nawet się nie domyślał, że kobiecie wstyd spojrzeć mu w oczy.

Któregoś dnia nie wytrzymał. Był wieczór, kiedy wszedł do jej buduaru. Zastał ją leżącą na szezlongu, przykrytą kocem. Zaczerwienione oczy zdradzały, że płakała. Jean poczuł bolesny ścisk w sercu. Myślał, że to przez niego jest nieszczęśliwa. Niemal natychmiast znalazł się obok niej. Przysiadł na skraju mebla i ujął jej wystającą spod przykrycia dłoń.

— Camille, co się dzieje? — zapytał, patrząc jej w oczy.

Odwróciła głowę, by nie napotkać jego spojrzenia. Gdy widziała to oblicze, tak przepełnione miłością do niej, pękało jej serce na myśl, że będzie musiała go zranić, wyznając prawdę o Isabelle.

De La Roche'owieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz