Potocki wszedł do leżącego w lazarecie de Beauforta. Odkąd Jean stracił przytomność na polu bitwy, Polak całym dniami zamartwiał się o przyjaciela, ponadto w pełnym wrogo do niego nastawionych wojaków obozie czuł się nieswojo. Odwiedziny u Francuza były najlepszym, co mógł zrobić.
De Beaufort prezentował się całkiem przyzwoicie jak na kogoś, kto przed dwoma dniami nieomal stracił życie. Wracały mu siły. Lekarz uznał, że jeszcze jakieś trzy doby i Jean powróci do dawnej sprawności. Był jeszcze nieco blady i zmęczony, na twarzy miał kilka zadrapań i blizn, ale rokował bardzo dobrze.
— Fransie, mój drogi! — ucieszył się, gdy tylko ujrzał przyjaciela w progu.
Wczoraj nie miał okazji widzieć Franciszka. Chociaż jowialne usposobienie i uszczypliwe docinki Potockiego nieraz go irytowały, Francuz musiał przyznać, że bardzo brakowało mu Franciszka i jego złośliwości. Bez Polaka jego życie było uboższe. Dużo uboższe.
Polak ostrożnie podszedł do łóżka przyjaciela, jakby bał się, że zrobi mu krzywdę samym dźwiękiem swych kroków, i usiadł na małym stołeczku obok posłania. Jął przypatrywać się wychudzonej twarzy i spierzchniętym ustom przyjaciela.
— Jeanie, cesarz jest z nas bardzo dumny — oświadczył z promiennym uśmiechem, dumnie wypinając pierś. — Nie mógł uwierzyć, że dokonaliśmy tego sami! Ale kto miał nam pomóc? Ten głupiec Bernadotte przecież stał pod tą wsią i czekał na zbawienie, zamiast wesprzeć naszego drogiego Davouta. Cesarz jest na niego wściekły! Ale by było, gdyby go rozstrzelał! Chociaż raczej tego nie zrobi...
I faktycznie, Napoleon nie rozstrzelał Bernadotte'a, chociaż przyznał, że powinien był to uczynić. Na początku nie potrafił też uwierzyć w to, że Louis Davout, dysponując dwukrotnie mniejszymi siłami niż Prusacy, upokorzył dumną armię Fryderyka Wilhelma III. Usłyszawszy, jak wielkie było prusackie wojsko, rzekł nawet, iż Davout, znany ze słabego wzroku, widzi podwójnie, później jednak, gdy liczby zostały potwierdzone, obsypał III Korpus mnóstwem odznaczeń.
Franciszek zauważył, że Jeana zbytnio nie interesują wieści o cesarzu, przynajmniej nie teraz. Pogrążony był w myślach bardzo odległych od niemieckich pól, na których stacjonowali.
— Jak się czujesz? — zapytał, patrząc mu w oczy.
— Bywało lepiej — odparł niemrawo młodzieniec.
Frans posłał mu pełne rozbawienie spojrzenie. Czarnowidztwo przyjaciela zawsze ogromnie go bawiło. On sam wiecznie się uśmiechał, a wyraz smutek nie istniał w jego zasobie słownictwa.
— Mówiłem ci to już, ale powiem jeszcze raz: okropny z ciebie pesymista.
— Realista, Fransie, realista — poprawił go de Beaufort.
Nie umiał jednak ukryć uśmiechu igrającego w kącikach jego ust.
— Co nie zmienia faktu, że lepiej by to zabrzmiało, gdybyś powiedział, że bywało gorzej.
— Fransie, wiesz, że nie jestem w nastroju do żartów. Omal nie zabił mnie jakiś nienasycony krwią Prusak, a do tego Camille nie napisała już od miesiąca... — westchnął z goryczą.
— Dalej się tym przejmujesz?
— Tak, przecież... ja ją kocham, Fransie, najbardziej na świecie. Umieram ze zgryzoty przez brak wiadomości. Nie wiem już, czy porzuciła mnie dla innego, czy może stało się jej coś złego...
Sam już nie wiedział, co mogło się stać z ukochaną. Miał nadzieję, że to tylko komplikacje związane z działaniem poczty. Może Camille wyjechała do siostry w czasie, gdy wysłał do niej ostatni list i nie miała jak go odczytać? Może wyjazd był tak nagły, że nie zdążyła mu o nim napisać?
CZYTASZ
De La Roche'owie
Fiksi SejarahI miejsce w konkursie literackim Splątane Nici w kategorii Historyczne De La Roche'owie niegdyś byli sławnym rodem, jednak w 1805 roku z ich dawnej świetności pozostały marne resztki. Senior rodziny, pięćdziesięcioletni François, nie może się z tym...