Mały kościółek nie był przyozdobiony z okazji ślubu Camille, niegdyś hrabianki de La Roche, i hrabiego Jeana de Beauforta. Nikt nie wiedział o skromnej ceremonii prócz najbliższej rodziny. Nawet ojciec panny młodej, jedyny z żyjących rodziców narzeczonych, nie został o niej powiadomiony.
Dla kapłana, który udzielał sakramentu, był to jeden z kolejnych ślubów, których świadkiem przyszło mu być. Dla młodych był to dzień, o którym śnili od sześciu lat, spełnienie ich marzeń i dążeń, nagroda za wszystkie krzywdy, których doznali na drodze ku jedności. Obydwoje wstępowali w związek małżeński już wcześniej, jednak dopiero dziś czuli się szczęśliwi, stając przed ołtarzem.
Panna młoda, przyobleczona w szafirową suknię, tę samą, którą lata temu miała na sobie, gdy poznała swego ukochanego, promieniała radością. Jej luby, odziany w elegancki frak, nie mógł przestać się uśmiechać. Wreszcie mógł odetchnąć z ulgą, że nikt ani nic nie odbierze mu ukochanej.
Danielle, Antoinette, Franciszek, Louis, Delphine i Hugo przyglądali się im z pierwszego rzędu kościelnych ławek. Polak uronił kilka łez. Tylko jemu było wiadomo, ile jego najdroższy przyjaciel wycierpiał, by wreszcie doprowadzić swą upragnioną Camille przed ołtarz.
Przez całą mszę narzeczeni siedzieli w napięciu, jakby bali się, że do kościoła wpadnie zaraz hrabia de La Roche, by zniszczyć ich szczęście. Ta wizja była okropna, oboje jednak dobrze wiedzieli, jak bardzo prawdopodobna.
Kiedy jednak kolejne minuty mijały, przybliżając ich coraz bardziej do złożenia sobie przysięgi, a hrabiego wciąż nie było, odetchnęli z ulgą.
Camille co rusz spoglądała na Jeana. Choć czas i troski odznaczyły się już na jego twarzy, dla niej nigdy nie był piękniejszy niż w tej chwili. Drobne zmarszczki, zaczynające się tworzyć zakola i kilka pierwszych siwych włosów dodawały mu szlachetności.
On zaś patrzył na nią z tkliwością i rozrzewnieniem. Dawno już zwątpił w to, że w końcu staną wspólnie na ślubnym kobiercu, a tymczasem już tylko kilka chwil dzieliło go od złożenia jej przysięgi małżeńskiej. W starej sukni wyglądała zupełnie tak, jak tamtego wieczoru, gdy się poznali, a nawet piękniej. Wtedy jej oblicze pełne było kokieterii i tajemniczości, dziś malowała się na nim miłość.
W końcu nadszedł długo wyczekiwany przez nich moment. Uśmiechnęli się do siebie, pełni szczęścia, gdy kapłan zaczął wypowiadać formułkę poprzedzającą przysięgę. Nie myśleli nawet o tym, jak okrutnie ostateczną jest decyzja o małżeństwie.
Jako pierwszy ślubował on. Każde słowo wymawiał dokładnie, z namaszczeniem, ale i delikatną pieszczotą, łagodnie, jakby wyrazy były jej dłońmi czy włosami, które czule gładził. Wciąż nie mógł uwierzyć, że po tylu katuszach kobieta, którą kochał ponad wszystko, została wreszcie jego żoną.
Camille powtórzyła słowa przysięgi bardzo szybko, jakby lękała się, że ktoś zaraz przyjdzie i odbierze jej ukochanego. Jean odetchnął z ulgą, kiedy kapłan ogłosił wszem wobec, że są już małżeństwem.
Do końca uroczystości świeżo poślubieni małżonkowie trzymali się za ręce. W innych okolicznościach zapewne wstydziliby się postąpić tak obcesowo, byli jednak tak przepełnieni szczęściem, że nie obchodziło ich, co pomyśleliby o nich obcy. Przy rodzinie nie czuli się skrępowani.
Po tym, jak wybrzmiały ostatnie takty psalmu kończącego uroczystość, Jean ujął Camille pod ramię i, rozkoszując się chwilą, wyszedł na zewnątrz. Tam zaskoczyło ich przenikliwe zimno. Nikt nie rzekłby, że kończył się już maj. Chłodny wiatr delikatnie szczypał policzki panny młodej. Kroczyła lekko, niesiona szczęściem, wolna od trosk. Nareszcie była żoną jedynego mężczyzny, którego naprawdę kochała.
CZYTASZ
De La Roche'owie
Historical FictionI miejsce w konkursie literackim Splątane Nici w kategorii Historyczne De La Roche'owie niegdyś byli sławnym rodem, jednak w 1805 roku z ich dawnej świetności pozostały marne resztki. Senior rodziny, pięćdziesięcioletni François, nie może się z tym...