Pierwszy rok małżeństwa dłużył się Jeanowi niemiłosiernie. Nie myślał, że będzie tak bardzo cierpiał, codziennie patrząc w oczy kobiecie, której nie kochał. Starał się jak mógł, by okazywać Cécile czułość, jednak czuł się z tym źle. Wiedział, że w jego gestach nigdy nie będzie tej miłości, z którą czynił je wobec Camille. A Cécile na to zasługiwała. Była przecież naprawdę cudowną kobietą. Powinien się dla niej starać, lecz czasem brakowało mu już chęci.
Każdy poranek zaczynał od modlitwy. Zawsze pamiętał, by poprosić Boga o łaski dla Camille. Któregoś dnia znalazł wśród swoich rzeczy medalion z podobizną narzeczonej, który niegdyś od niej otrzymał. Spędził pół dnia na wpatrywaniu się w błyskotkę i rozpamiętywaniu minionych chwil. Cécile zastała go później we łzach, czego ogromnie się wstydził. Nie przystało, by tak dojrzały i poważny mężczyzna jak on, w dodatku żołnierz, płakał przez takie drobnostki.
Jedyną pociechą był dla niego Louis, dziecko z natury dobre i pełne współczucia. Od razu pokochał swego „ojca". Jean również się do niego przywiązał. Jego matka radowała się, że znalazł się mężczyzna, który byłby dla Louisa autorytetem. Mimo iż większą część dnia Jean spędzał w banku, zawsze znajdował czas, by porozmawiać z chłopcem, zabrać go na spacer czy opowiedzieć mu o królach z zamierzchłych czasów. Wychowanie go zostawił matce i guwernerowi, który dla niego najął. Louis był bardzo zadowolony z monsieur Ramberta, który szybko stał się dla niego przyjacielem. Najbardziej kochał jednak małego, białego pieska, Okruszka, którego ojciec sprezentował mu krótko po tym, jak mały Lou wprowadził się do jego domu.
Większość czasu Jean spędzał w pracy. Właściwie z niej nie wychodził. Cyfry i liczenie zdawały mu się najlepszym lekarstwem na zapomnienie o tym okropnym życiu, jakie wiódł. Przynajmniej nie musiał walczyć w Hiszpanii. Rozgrywały się tam dantejskie sceny, o których ledwo mógł czytać. Przerażało go to, co stało się ze światem. Jego żona widziała, jak bardzo był przemęczony. Kazała mu więcej odpoczywać, on jednak nie chciał jej słuchać.
Którejś nocy Cécile nie mogła spać. Rzadko jej się to zdarzało, dziś jednak raz po razie przewracała się na drugą stronę łóżka i wzdychała ciężko. W końcu wstała z łóżka. Najwyraźniej jej umysł domagał się większego zmęczenia, które pozwoliłoby mu na odpoczynek. Po omacku znalazła świecę, którą zapaliła. Zarzuciła na siebie peniuar i, uznawszy, że pójdzie do biblioteki i znajdzie sobie tam coś do czytania, wyszła z pokoju.
Dom Jeana, który ten odziedziczył po matce, nie był zbyt duży. Znajdowały się tu tylko bawialnia, mały salonik, sporych rozmiarów biblioteka, jadalnia, kilka sypialni, gabinet pana domu i pomieszczenia dla służby. Burżujska włość była na tyle spora, by ugościć najbliższą rodzinę i przyjaciół, nie nadawała się jednak do wyprawiania wielkich bali czy spotkań towarzyskich. Brakowało tu palarni, w której mogliby przesiadywać panowie, pokoiku muzycznego, w którym mogłyby zabawiać się damy, a przede wszystkim sali balowej. Wszystko to znajdowało się w posiadłości, którą Jean dostał w spadku po ojcu, nie chciał jednak się tam przenosić. Wolał spokój i ciszę, które miał tutaj. Wielki dom Damiena stał pusty.
Cécile zeszła po schodach z rzeźbioną balustradą i skręciła w prawo. Po chwili znalazła się w bibliotece. Pomieszczenie należało do największych w całym domu. Pełne było wysokich, oszklonych szafek na książki. Pośrodku stał wielki stół, na którym zawsze rozłożone były wielkie księgi z portretami władców, które oglądał Louis, najróżniejsze gazety przeglądane przez Jeana przy śniadaniu oraz romanse, czytywane okazjonalnie przez Cécile. Wokół rzeźbionego, marmurowego kominka ustawiono fotele.
Kobieta zdziwiła się, że świeca stojąca na stoliczku obok jednego z foteli wciąż się paliła. Uznawszy to za niedopatrzenie służącej, podeszła bliżej, by ją zgasić. Zamarła, gdy ujrzała śpiącego w fotelu Jeana. Nie spodziewała się go tu ujrzeć. Na jego kolanach leżała otwarta książka. Wzięła wolumin — jak się okazało, ulubioną książkę Jeana, „Odyseję" — i odłożyła go na stół. Cieszyła się, że wreszcie spokojnie zasnął, pamiętała bowiem dni, gdy tułał się po domu, gdyż śnili mu się zabici na polu bitwy żołnierze. Nie chciała go budzić, a że w pomieszczeniu panował chłód, poszła po pled, po czym własnoręcznie okryła nim męża. Zdawało się jej, że widziała, jak się uśmiechnął, gdy to czyniła, zaraz jednak zaczął się szamotać i szeptać jedno słowo, a właściwie imię. Camille. Cécile domyśliła się, że tak nazywała się owa tajemnicza kobieta, którą tak kochał jej mąż. Takich wieczorów było jeszcze kilka. Tę zdawałoby się rodzinną sielankę przerwała kolejna wojna.
CZYTASZ
De La Roche'owie
Historical FictionI miejsce w konkursie literackim Splątane Nici w kategorii Historyczne De La Roche'owie niegdyś byli sławnym rodem, jednak w 1805 roku z ich dawnej świetności pozostały marne resztki. Senior rodziny, pięćdziesięcioletni François, nie może się z tym...