CV. Cierpienia Camille

979 182 284
                                    

Kolejne dni były dla Antoinette jednymi z najstraszliwszych w jej dotychczasowym życiu. Musiała opiekować się chorą siostrą, jej nowo narodzonymi bliźniętami i własnymi pociechami. Na szczęście madame Desalles obiecała jej pomóc w znalezieniu godnej zaufania mamki i piastunki. I tak kolejnego dnia u progu domu de Beaufortów stanęły madame Legrand i madame Lefebre. Potocka była zadziwiona, że udało się je sprowadzić tak szybko, akuszerka miała jednak rozległe znajomości i była zdolna znaleźć odpowiednią osobę w krótkim czasie.

Madame Legrand była młodą, pulchną, wiejską dziewczyną, która ledwo co została matką rozkosznego chłopca. Madame Desalles znała ją od dawna. Poprzedni pracodawcy, u których przebywała po urodzeniu córeczki, byli z niej podobno wielce zadowoleni. Madame Lefebre, starsza, chuda kobieta o siwiejących włosach sprawiała wrażenie osoby odpowiedzialnej i kompetentnej. Potocka była pełna nadziei, gdy je ujrzała.

Camille przez pierwsze dwa dni trawiła gorączka. Antoinette czuwała przy jej boku, gdy tylko mogła. Chłodziła jej czoło, mówiła do niej, gdy ta majaczyła, i uspokajała ją, gdy wzywała Jeana. Bywały krótkie i ulotne chwile, gdy odzyskiwała przytomność, trwały one jednak zazwyczaj kilka minut. Trzeciej nocy nadszedł długo oczekiwany przełom — gorączka spadła. 

Rankiem była już przytomna. Nie miała jeszcze sił, by wstać, czuła się jednak całkiem znośnie. Uśmiechnęła się blado, gdy Antoinette przysiadła obok niej, zaraz jednak ogarnął ją strach. Gorączkowo rozmyślała, kto zajął się jej dziećmi, skoro przez cały czas była pozbawiona świadomości.

— Gdzie są moje maleństwa? Czy ktoś je karmił?

— Spokojnie, kochanie. — Siostra pogładziła ją po głowie, chcąc, by się uspokoiła. — Madame Desalles znalazła dla nich mamkę i piastunkę.

— To dobrze. — W jej głosie pobrzmiewała wyraźna ulga. — Mogę je zobaczyć?

— Oczywiście. Poproszę madame Lefebre, żeby je przyniosła. Masz synka i córeczkę. Myślałaś już nad imionami?

Uśmiechnęła się szeroko. Takie rozwiązanie satysfakcjonowało ją najbardziej. Nie wyobrażała sobie, by miała zostać matką dwóch chłopców. Chyba by oszalała z dwoma łobuzami takimi jak Hugo. Dwie córki również by jej nie zadowoliły — w końcu Jean musiał mieć dziedzica. Tak było zdecydowanie najlepiej.

— Tak. Jean zawsze mi mówił, że chciałby nazwać syna na cześć swojego dziadka... — westchnęła. — Nazywał się Alexandre. Był generałem, walczył w wojnie siedmioletniej... Umarł, kiedy Jean był mały...

— Nie zdaje ci się, że aktualnie to imię nie jest zbyt odpowiednie?

— Dlaczegóż by? — zdziwiła się.

— Nasi chłopcy walczą z Rosjanami. Ich cesarz nosi to imię.

— Myślisz, że się tym przejmuję? Jean tak chciał i tak będzie. — Głos jej zadrżał, gdy wspomniała o mężu. 

Miała ochotę płakać, gdy o nim myślała. Wciąż czekała na jakiś list od niego, Jean jednak nie dawał znaku życia. Dlaczego tak ją karał, skoro przed kilkoma dniami dała życie jego dzieciom? Czyż nie powinien przejąć się chociaż nimi? Po jej bladym, wychudzonym policzku spłynęła łza. 

— Cami, proszę, nie płacz. Nie chciałam cię urazić — odparła Antoinette, która myślała, że to przez nią Camille szlocha.

— Nie płaczę przez ciebie, tylko przez Jeana. Skoro nie czyta moich listów, nawet się nie dowie, że został ojcem.

— Spokojnie, kochanie, napisałam do niego niemal od razu. Ode mnie przeczyta.

— To dobrze. Powinien o tym wiedzieć. W końcu kiedy wróci, nawet jeśli się ze mną rozwiedzie... — załamała głos — nawet jeśli się ze mną rozwiedzie, powinien wziąć odpowiedzialność za dzieci...

De La Roche'owieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz