XXXIV. Rozpacz

1.4K 229 268
                                    

Camille i Pierre zasiedli w loży. Zaraz miało rozpocząć się przedstawienie. Hrabiankę ogarnęło podekscytowanie, które objawiało się w rozbieganym spojrzeniu i drżeniu rąk. Nareszcie miała obejrzeć operę, w dodatku jedną z tych uważanych za arcydzieło, a jej przewodnikiem po świecie sztuki miał być jeden z najelegantszych i najinteligentniejszych mężczyzn w Paryżu. 

Ojciec naciskał na nią, by oczarowała de Lacroixa, ona jednak nie miała zamiaru tego czynić. Sam poeta nie zdawał się zainteresowany jej osobą w sposób fizyczny. Camille czuła się przy nim komfortowo; nie narzucał się jej, nie szeptał jej czułych słówek, czasem tylko powiedział, że pięknie wygląda, czynił to jednak jedynie w towarzystwie siostry lub hrabiego. Gdy byli sami, konwersowali o literaturze, sztuce i teatrze. Rozmowy z mężczyzną umilały Camille dni, gdy nie otrzymywała listów od ukochanego. 

Jean pisał do niej często, zdając jej szczegółowe relacje z przebiegu działań Le Grande Armeè i pytając o najdrobniejsze nawet sprawy, wspomniane przez nią w którejś z poprzednich epistoł. Każdy jego list był dla niej niezmierną radością. Czuła, że ktoś się o nią troszczy. Dziś jednak, mimo iż w każdą środę otrzymywała kolejną kopertę, nic do niej nie przyszło. Nie zmartwiła się tym wielce, uznając, że może akurat Jean walczył i nie miał czasu na pisanie. Wyjście do opery również skutecznie odwróciło jej uwagę od braku listu.

— Zaraz się zacznie — wyszeptał de Lacroix.

Wyprostowała się, by lepiej widzieć wszystkie szczegóły kostiumów i scenografii i w napięciu oczekiwała na pierwsze takty uwertury. Kurtyna rozsunęła się i oczom Camille ukazała się śpiewaczka w bogato przyozdobionej sukni. Głęboko wycięty dekolt skrzył się od błyszczących drobinek, falbaniasta spódnica falowała z każdym krokiem czynionym przez artystkę. Jej wysoki, czysty głos wypełnił całą salę. Mademoiselle de La Roche niczym urzeczona wpatrywała się w widowisko rozgrywające się na scenie. Z zapartym tchem śledziła losy pary kochanków, zapominając przy tym o bożym świecie. Cóż znaczył ojciec i jego niechęć wobec Jeana, kiedy ona przebywała w świątyni sztuki i karmiła swój umysł nowymi doznaniami zmysłowymi! 

Nie mogła przestać rozkoszować się wspaniałością widowiska. Zdawało się jej, że przeniosła się do świata czarów i marzeń, który tak dobrze znała z dzieciństwa. Jeśli raj naprawdę istniał, wyglądał właśnie tak. 

Gdy kurtyna opadła, dając znak, że zakończył się pierwszy akt, przez chwilę siedziała z otwartymi ustami, zawiedziona, że ktoś ośmielił się przerwać jej delektowanie się spektaklem.

Mademoiselle, może pani na moment oderwać wzrok od sceny. Teraz mamy chwilę przerwy — odezwał się de Lacroix.

Zawstydzona dziewczyna otrząsnęła się z odrętwienia i spojrzała na swego towarzysza.

— Ach, przepraszam, monsieur. Po prostu... To jest tak piękne... Wizyta tutaj stanowi dla mnie tak wspaniałe doznanie... — wydukała, zmieszana, że brzmi niczym pensjonarka, która niczego jeszcze w swym życiu nie doświadczyła. — Wiem, że zapewne zdam się teraz panu trzpiotką, ale...

— Wręcz przeciwnie, moja droga. — Uśmiechnął się łagodnie mężczyzna. — Jestem wielce rad, że spektakl się pani podoba. Muszę chyba częściej tutaj panią zabierać. Ojciec panienki w ogóle nie dba o jej doznania estetyczne. A to ważne, zwłaszcza dla młodej dziewczyny, która dopiero kształtuje swój gust. Mam nadzieję, że kiedy już pani poślubi tego żołnierza, będzie z panią często odwiedzał operę bądź teatr.

— Jestem niemal pewna, że tak będzie. — Uśmiechnęła się z rozmarzeniem. — Jean uwielbia sztukę, może nie tak bardzo jak ja, ale mówił mi kiedyś, że znajduje ogromną przyjemność w podziwianiu spektakli.

De La Roche'owieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz