François wszedł do pokoju, który służył jego żonie za sypialnię i pokój dzienny. Było to duże, prostokątne pomieszczenie obite bordowymi tapetami. Na środku stało wielkie łoże ze spłowiałymi, czerwonymi kotarami. W rogu znajdował się stary, podarty fotel, a naprzeciwko łóżka dało się dostrzec mały sekretarzyk należący do pani domu i starą, dębową szafę. Wszystko to przedstawiało dość żałosny widok; skrawki dawnej chwały de La Roche'ów, wynędzniałe i zniszczone przez czas.
W pokoju panował mrok. De La Roche zapalił małą świeczkę stojącą na sekretarzyku. W łożnicy dostrzegł ciemne loki małżonki. Powoli zbliżył się do posłania, w lewej ręce trzymając złoty lichtarz. Migotliwy płomień oświetlał nieznacznie bladą, wychudzoną twarz Jeanette, upiornie kontrastującą z krwistą czerwienią poduszki. François dotknął dłoni żony. Przeszył go dojmujący chłód. Odskoczył jak oparzony. Po chwili zdecydował się ponownie ująć rękę kobiety. Dłoń żony była zimna, jakby martwa. Twarz hrabiego wykrzywił pełen okrucieństwa, triumfalny uśmiech.
— Myślałaś, że ze mną wygrasz, co? — zwrócił się drwiąco do nieprzytomnej małżonki. — Masz za swoje, Jeanette. Ja nigdy nie przegrywam.
Naraz z pyszniącego się nad swą ofiarą, pławiącego się w swym triumfie despoty przemienił się w męża zrozpaczonego cierpieniem żony. Sztukę zakładania najróżniejszych masek przez lata doprowadził do perfekcji. Nieważne, co działo się przed momentem, od razu tłumił wszystkie emocje. Wybiegł z pokoju i zaczął gorączkowo pukać do drzwi swej służącej.
— Martho, wezwij doktora, szybko! Moja żona jest nieprzytomna, już!
Stare kobiecisko było jednak pogrążone w głębokim śnie i na swoje nieszczęście nie słyszało wołania chlebodawcy.
— Martho! Jeśli zaraz się tu nie zjawisz, wyrzucę cię na bruk!
Kobieta, usłyszawszy krzyki hrabiego, obudziła się i niechętnie zwlokła się z łóżka. Mrucząc coś pod nosem, wstała, szybko zarzuciła swoje codzienne ubranie na koszulę nocną i wyszła z pokoju. Stanęła przed swym rozjuszonym chlebodawcą.
— Czego pan sobie życzy, hrabio? — zapytała potulnie.
— Wezwij doktora Bazina, natychmiast! — rzucił ostro, poirytowany jej opieszałością.
— Czy coś się stało, monsieur? — zaniepokoiła się wciąż zaspana kobieta.
— To nie twoja sprawa, Martho. Idź po doktora. Tylko chyżo! — huknął de La Roche i gestem pogonił służącą do wyjścia.
Martha przyodziała więc swój płaszcz i niechętnie poszła do wsi. Po półgodzinnej nieobecności wróciła, prowadząc ze sobą doktora Bazina. W tym samym czasie de La Roche przygotował pokój żony na wizytę medyka.
Alexandre Bazin był to niemłody już, niski i drobny mężczyzna w okularach pochodzący z biednej mieszczańskiej rodziny. Jego ojciec zadłużył się tylko po to, by wykształcić młodego Alexandre'a. Teraz, po blisko czterdziestu latach, jakie upłynęły od czasu, gdy został studentem medycyny, spłacił wszystkie długi i zyskał sławę dokładnego, dyskretnego i skutecznego lekarza. Odkąd tylko de La Roche'owie sprowadzili się do swojego podparyskiego majątku, pełnił funkcję ich rodzinnego medyka i jeszcze nigdy nie zawiódł zaufania hrabiego.
Doktor Bazin był bardzo zdziwiony tym późnym wezwaniem do domu de La Roche'a. Czyżby któraś z panienek skręciła kostkę na balu? „Nie" — mówił sobie — „w takim przypadku hrabia zaczekałby do rana. Może więc to hrabia przesadził z trunkami i stracił przytomność, a jego córki nie mają pojęcia co robić? Wątpliwe. Martha ma swoje sprawdzone sposoby na jego pijaństwo". To musiało być coś przerażającego. Tak podpowiadał mu rozum, a był to doradca, któremu doktor Bazin zawsze zawierzał.
CZYTASZ
De La Roche'owie
Historical FictionI miejsce w konkursie literackim Splątane Nici w kategorii Historyczne De La Roche'owie niegdyś byli sławnym rodem, jednak w 1805 roku z ich dawnej świetności pozostały marne resztki. Senior rodziny, pięćdziesięcioletni François, nie może się z tym...