LXXXVI. Tajemnica Paula

642 114 81
                                    

— Jak się czujesz, perełko? — zapytała Danielle, tuląc do siebie córeczkę.

Leżały we dwie na ogromnym łóżku, które znajdowało się w sypialni Claudine. Był to ich stały rytuał, który powtarzał się co wieczór. Tuliły się do siebie, opowiadając sobie o tym, co robiły, gdy przebywały z dala od siebie. Obie uwielbiały te wspólne chwile. Czuły się wtedy tak blisko siebie, jak tylko to możliwe. 

Claudine wtuliła się w jej pierś i westchnęła rozkosznie. Danielle przyciągnęła ją do siebie i złożyła pocałunek na jej miękkich włosach. Uwielbiała je gładzić. Były przyjemne w dotyku, a sama ta czynność przypominała jej nieco panieńskie czasy, gdy tak samo robiła z Camille, która wieczorami kładła się obok niej w łóżku i opowiadała, w jakim to nowym młodzieńcu znów się zakochała.

— Dobrze. Powiedz mi, maman, czemu jeszcze niedawno byłaś taka smutna, a teraz ciągle się uśmiechać? To przez pana Philippe'a?

— To źle, że się uśmiecham? — Uniosła podejrzliwie brew. 

— Nie, bardzo dobrze, jesteś jeszcze śliczniejsza, kiedy się uśmiechasz.

Danielle spojrzała na dziewczynkę z tkliwością i ucałowała ją. Gdyby nie miała Claudine, chyba nie zniosłaby życia z Paulem.

— Szkoda, że on nie jest moim papą... Nie znam go dobrze, ale jest taki miły i ładny! — rozmarzyła się Claudine. Danielle spojrzała na nią ze zdumieniem. Nigdy by nie pomyślała, że jej córka tak bardzo lubiła Philippe'a. — A papa tylko znika z domu i przynosi jakieś dziwne pudełka...

Danielle poczuła ucisk w brzuchu. Czym mógłby być te dziwne pudełka? I dlaczego o niczym nie wiedziała? Jakim cudem Paulowi udało się je przed nią ukryć? Musiała jak najszybciej poznać prawdę.

Ucałowała córeczkę na dobranoc i z szybko bijącym sercem skierowała się do biura męża. Wiedziała, że musi poznać prawdę, zanim Paul wróci do domu. A to mogło się zdarzyć w każdej chwili. 

Przeszła przez korytarz w kierunku jego pokoju. Świece w lichtarzach rzucały złowrogie cienie na podłogę. Strach przebiegał po jej plecach, sięgając jej szyi i zaciskając na niej swe mordercze kleszcze. Drżała, gdy tylko dobiegł ją jakiś szmer. Obawiała się, że to Paul wrócił do domu, zaraz jednak okazywało się, że to tylko służba przemierza korytarze, udając się na spoczynek.

Ostrożnie uchyliła drzwi do gabinetu Paula. Drgnęła, gdy zaskrzypiały. W pokoju panowały mrok i zaduch. Ledwo mogła tu oddychać. Uniosła trzymany w dłoni lichtarz, by nieco lepiej widzieć.

Podeszła powoli do biurka. Panował na nim chaos. Podarte i poplamione czymś ciemnym kartki mieszały się z rozrzuconymi cygarami i skruszoną tabaką. Paul zdecydowanie zbyt dużo palił.

Madame Corbet westchnęła ciężko i  zabrała się za przeszukiwanie sterty papierów. Cały czas nasłuchiwała, czy jej mąż przypadkiem nie wraca. 

Przełożyła kilka z umów dotyczących sprzedaży wina i spojrzała na podejrzane rachunki. Apteka. Apteka. I jeszcze raz apteka. 

Przyjrzała się ich treści. Ledwo mogła rozczytać litery. W końcu złożyły się w jedno krótkie, ale bolesne słowo. 

Morfina. 

Odłożyła papiery na miejsce i zabrała się za przeglądanie zawartości wszystkich małych szafeczek w sekretarzyku. W nich znalazła jednak tylko klucze, których nigdy wcześniej nie widziała.

Następnie, wciąż drżąc, otworzyła pierwszą z całego rzędu szufladek. Zamarła, gdy ujrzała proszki w dziwnych pudełeczkach. Otrząsnęła z obrzydzeniem. Nie mogła uwierzyć w to, co właśnie ujrzała.

De La Roche'owieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz