LXXXVII. Danielle spotykają kolejne tragedie

1.2K 202 275
                                    

Jean zmierzał właśnie do domu Franciszka. Promienie słońca oświetlały Paryż i przyjemnie grzały przechodniów. Świat zdawał się do wszystkich uśmiechać. De Beaufort chłonął tę przyjemną atmosferę całym sobą. Pozwalała mu ona zapomnieć o niedawnych przykrych wydarzeniach. Teraz myślał już tylko o nadchodzącym ślubie. Z Franciszkiem chciał pomówić na temat weselnego jadłospisu. W związku z szumem, jaki wywołał proces Camille, a teraz i proces Armanda, postanowił, iż zaproszą tylko najbliższą rodzinę, wyjąwszy hrabiego de La Roche'a oczywiście. Nie potrzebował tłumów na swym ślubie. Wolał dzielić się swym szczęściem tylko z najważniejszymi osobami w swoim życiu.

Gdy stanął już u progu domu przyjaciela, zapukał cicho. Przez dłuższą chwilę nikt mu nie otwierał. Począł zastanawiać się, czy może Potoccy nie wybrali się z wizytą do Hugona, w tejże jednak chwili w progu stanął Franciszek. Jasne włosy sterczały mu na wszystkie strony a po jego twarzy spływał pot, ale na ustach malował się ogromny uśmiech.

— Janeczku! Nie zgadniesz, co się właśnie stało! 

Jean spojrzał na niego z konsternacją. Polak zdawał się być w ekstazie. Co się mogło wydarzyć, że doprowadziło go do takiego stanu? Przecież Polska wciąż była pod zaborami, a chyba tylko to mogłoby sprawić, że Franciszek popadłby w taki zachwyt i bezbrzeżne szczęście.

— Nie wiem, nie mam pojęcia — odparł nieco rozbawiony.

— Mam syna! — wrzasnął. 

Jego głos emanował tak wielką radością, że Jean począł się obawiać, by Franciszek czasem nie zemdlał z nadmiaru wrażeń. On jednak nie zamierzał tracić przytomności. 

— Gratulacje, Fransie! Tak bardzo się cieszę! W końcu obaj jesteśmy szczęśliwi. Wpuścisz mnie na chwilę?

Ależ oczywiście, mój drogi, jeszcze się pytasz! — wykrzyknął ekstatycznie i w podskokach wbiegł do domu.

Znaleźli się w małym, wąskim przedsionku. Polak chciał zaprosić przyjaciela do bawialni, ten jednak gestem nakazał mu zostać. Nie chciał zajmować Franciszkowi zbyt dużo czasu. Potocki na pewno pragnął iść już do żony i syna.

— Nie będę was kłopotał, chciałem tylko zapytać, co powinienem podać na weselu. Znasz się na tym lepiej niż ja.

— Zostaw to mnie! Zobaczysz, będziesz miał najlepsze jadło pod słońcem, tylko pozwól Franiowi działać! Przyprowadzę zespół i sobie popląsamy, co ty na to? Oczywiście ty płacisz. — Wyszczerzył zęby.

— Jeśli chcesz, to proszę bardzo.

— Wybornie! Wiesz, jak nazwę mojego syna? — Posłał mu figlarne spojrzenie.

— Nie mam pojęcia. Zapewne Joseph albo Tad... Tad... No, wiesz, że nie umiem tego wymówić!

— Nie, mój drogi. — Uśmiechnął się szatańsko. — Jan Józef. Na twoją cześć. I mojego ojczunia. Zostaniesz jego ojcem chrzestnym, prawda?

W kącikach jego oczu pojawiły się łzy wzruszenia. Nie przypuszczał, że Franciszek zrezygnuje z honorowania swych bohaterów narodowych, by dać dziecku jego imię. Nie zasługiwał na to. Nie tak jak ci, którzy walczyli o wolność ojczyzny, mimo iż większość straciła już nadzieję na wyzwolenie.

— Jeśli tylko tak sobie życzysz.

— Oczywiście, że tak! A teraz wybacz, muszę iść do Tonii i mojego małego szkraba. No i Anulce należy się chwila uwagi, przez Janeczka wszyscy o niej zapomnieli, nieładnie z naszej strony. Jutro zajmę się twoim weselem. Będziesz miał najwspanialsze przyjęcie, jakie widział świat!

De La Roche'owieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz