LXXXVIII. Kolejne tajemnice wychodzą na światło dzienne

859 103 51
                                    

Jean siedział w bawialni naprzeciw swego szwagra. Był wielce zaskoczony, kiedy dzień wcześniej otrzymał od Eugène'a wiadomość, że Deluzy pragnie się z nim spotkać. Mąż siostry od zawsze nim pogardzał. De Beaufort nie zwykł mówić, że darzy kogoś nienawiścią, lecz gdyby miał stworzyć spis osób, których wolałby już nigdy nie ujrzeć, Deluzy byłby na jego szczycie, zaraz za hrabią de La Roche'em.

Eugène rozsiadł się wygodnie w fotelu i zapalił fajkę. Jean przyglądał mu się ze zniecierpliwieniem, napinając wszystkie mięśnie. Wyraz twarzy szwagra nic mu nie mówił. Obawiał się, że wizyta Deluzy'ego nie oznaczała niczego dobrego.

— Słyszałem, że się żenisz — odezwał się w końcu Eugène, przygryzając ustnik. — I to już niedługo.

— Za niecałe dwa tygodnie. Ale to nie twój interes.

— Przyszedłem, żeby przemówić ci do rozsądku. Chcesz pojąć za żonę kobietę, która była postawiona przed sądem za zabicie pierwszego męża? Przecież to absurd!

— Nie odebrała mu życia! — odrzekł gniewnie Jean.

Nie zamierzał pozwolić, by szwagier, którego uważał za najgorszego drania, jaki chodził po ziemi, opowiadał kalumnie na temat jego narzeczonej. Jeśli ktoś z ich dwójki był degeneratem moralnym, to Deluzy, nie Camille, która choć miała sporo przewin na sumieniu, nigdy nie posunęłaby się do tak szkaradnych uczynków jak Eugène.

— Ale podejrzewano ją o to. Jestem politykiem, Jeanie. Taka kobieta w naszej rodzinie sprawi, że stracę poparcie wśród ludu.

Jean posłał mu pełne odrazy spojrzenie, nie mogąc nadziwić się jego dwulicowości. Przecież Deluzy obnosił się ze swoimi kochankami po ulicach Paryża. Jakże mógł wymagać od niego, który do tej pory zachowywał się niemal bez zarzutu i nie wywoływał skandali, by teraz zrezygnował ze swojego szczęścia?

— Kpisz ze mnie, Eugène! Wyczekiwałem na ten dzień niemal siedem lat, a ty przychodzisz i każesz mi ją porzucić! W imię czego? Twojej kariery politycznej! Nie myślałeś o niej, kiedy płodziłeś dzieci z kolejnymi kobietami!

— Więc i tobie Madeleine wciska te brednie...

— O czym ty mówisz?

— Biedny Jean... Jesteś taki głupi i naiwny! Twoja kochana siostrzyczka wodzi cię za nos... Nie dość, że pchnęła cię w ramiona Cécile, to wmówiła ci, że to ja jestem najgorszym zbrodniarzem, a ona jest niewinna. Nawet nie wyobrażasz sobie, jakie Madeleine ma grzeszki. Mam kontynuować?

Jean skinął głową na znak aprobaty. Serce waliło mu jak oszalałe. O czym mówił jego szwagier? Co takiego uczyniła Madeleine? I dlaczego on znów o niczym nie miał pojęcia?

— Moja żona, która oskarża mnie o cudzołóstwo, i słusznie zresztą, sama nie jest mi wierna. Adam i Damien... Oni nie są moimi dziećmi. Ja swoich nie mogę mieć. Nigdy nie mogłem. Madeleine bardzo chciała posiadać potomka, więc zezwoliłem jej na spotkania z innymi mężczyznami... To wszystko zaszło trochę za daleko. Madeleine uważała, że może romansować na prawo i lewo, ale kiedy ja sobie kogoś znalazłem, zmieniła moje życie w piekło. Twoje zresztą też. 

De Beaufort zaniemówił. Próbował poukładać sobie to wszystko w głowie. Podejrzewał już od jakiegoś czasu, że jego siostra nie jest tak niewinna, za jaką chce uchodzić, jednak gdy jego przypuszczenia okazały się prawdą, poczuł się oszukany. Skoro Madeleine oczekiwała od niego pomocy, powinna być z nim szczera. Przecież nie wyznałby nikomu prawdy o jej uczynkach, jeśli by tego nie chciała. W końcu był jej bratem i zadbałby o to, by nikt nie dowiedział się o jej grzeszkach. 

De La Roche'owieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz