Olympe de La Roche nieskrępowanie romansowała z Gilbertem de La Mole'em do dnia, w którym okazało się, że spodziewa się dziecka. Wieść ta wywołała w niej strach, zdumienie, ale też i ulgę. W końcu pojawiła się przed nią perspektywa ucieczki od znienawidzonego męża. W końcu nie mogła dłużej żyć u boku de La Roche'a, nosząc pod sercem dziecko innego mężczyzny.
Od razu udała się z tą wiadomością do kochanka. Tylko on mógł wiedzieć, co uczynić w zaistniałej sytuacji.
Po raz pierwszy w życiu naprawdę się bała. Paraliżował ją lęk, że małżonek dowie się o jej miłostkach z Gilbertem i jej błogosławionym stanie. Ostatnio dał już wyraz swemu rozchwianiu psychicznemu, gdy znalazł w jednej z gazet nazwisko zięcia na liście poległych w boju na ziemi rosyjskiej. Zerwał się wtedy z miejsca, krzycząc: „Precz z Bonapartem! Niech żyje monarchia!". Gdyby dowiedział się o nieślubnym dziecku żony... Wolała o tym nie myśleć.
Mogłaby oczywiście powiedzieć François, że to jego dziecko nosi pod sercem, podświadomie jednak czuła, że mąż by jej nie uwierzył, zwłaszcza, że wszystkie dzieci de La Roche'a miały ciemne włosy, a potomek jej i de La Mole'a, blondyna, na pewno miałby jasne loczki.
Dobrze mniemała, bowiem hrabia, gdyby dowiedział się, że jednak nie jest ojcem maleństwa, udusiłby Olympe gołymi rękoma, przeklinając przy tym Boga za to, że obie jego małżonki ośmieliły się go zdradzić. W końcu on, François de La Roche, był tak wspaniałym mężem, że próżno było szukać kogoś lepszego od niego nie tylko w Paryżu, ale i całej Francji.
Gilbert siedział przy biurku i skrupulatnie coś notował, kiedy weszła do jego biura. Służba wiedziała już, że może ją wpuszczać bez uprzedniego anonsowania panu o jej przybyciu. Gdy ujrzał swą kochankę, odsunął papiery na bok i wskazał jej sofę stojącą w kącie.
— Co się dzieje, moja słodka Olympe? — zapytał, siadając obok niej.
Ujął jej dłonie w swoje i począł je gładzić. Kobieta uśmiechnęła się do niego wdzięcznie, zaraz jednak spuściła wzrok i przygryzła wargę. Gilbert od razu zrozumiał, że stało się coś złego.
— Kochanie, widzę przecież, że jesteś niespokojna...
— Ach, Gilbercie... — westchnęła nazbyt afektowanie. — Jestem przy nadziei!
— Boże, Olympe! Tak się cieszę! — wykrzyknął i porwał ją w ramiona.
Zaczął ją całować, co bardzo jej odpowiadało, zaraz jednak odepchnęła go od siebie i posłała mu pełne dezaprobaty spojrzenie. Sprawa była zbyt poważna, by miał się w ten sposób zachowywać.
— To nie czas na głupoty — powiedziała poważnie. — Jeśli François się o tym dowie... Zabije mnie...
— Och, moje kochanie! Ucieknijmy od niego! Zabiorę cię do Prowansji, a on niech tu gnije!
— Nie mówisz chyba poważnie — westchnęła kobieta.
Słowa Gilberta zdawały się zbyt piękne, by mogły być prawdziwe. O niczym nie marzyła bardziej, jej obawy były jednak zbyt wielkie, by poważyła się na porzucenie François. Zapewne znalazłby ją i udusił, a miała zamiar go przeżyć.
— Oczywiście, że tak, Olympe — odparł Gilbert i nachylił się, by ją pocałować.
Kobieta chętnie się mu poddała, zaraz jednak przerwała słodkie czułostki i spojrzała na niego z podejrzliwością.
— Jak chcesz tego dokonać? François nie da się przechytrzyć!
— Na pewno się da. — Uśmiechnął się szelmowsko.
CZYTASZ
De La Roche'owie
Ficción históricaI miejsce w konkursie literackim Splątane Nici w kategorii Historyczne De La Roche'owie niegdyś byli sławnym rodem, jednak w 1805 roku z ich dawnej świetności pozostały marne resztki. Senior rodziny, pięćdziesięcioletni François, nie może się z tym...