Antoinette otworzyła drzwi do mieszkania, ocierając czerwoną z wysiłku twarz. W progu stał Hugo w towarzystwie nieznanej jej kobiety. Dopiero po chwili rozpoznała w niej siostrę. Danielle nieco się zaokrągliła przez ostatnie lata, ale poza tym niewiele się zmieniła. Może jedynie nieco złagodniała...
Wtem z sypialni dobiegł ich przerażający krzyk Delphine. Zaraz po nim rozległy się szlochy dzieci. Antoinette zadrżała.
— Nie stójcie tak! — krzyknęła. — Zaczęło się. Hugonie, biegnij po akuszerkę. A ty, Danielle... — przerwała na chwilę, by dać sobie czas do namysłu. — Chodź ze mną.
— Ale ja... ubrudzę się... — próbowała wykręcić się Danielle.
— Żartujesz sobie, prawda? — Potocka spojrzała na nią surowo.
— Antoinette, ja... Przepraszam cię za to, co było w przeszłości...
— Antoinette! Boli! — Dobiegł je pełen bólu krzyk Delphine.
— Danielle, to już nie ma znaczenia. Ona rodzi. Jest jej bardzo ciężko.
— Dobrze. Chodźmy — odparła zrezygnowana Danielle i podążyła za siostrą, starając się nie patrzeć jej w oczy.
W pokoju, w którym leżała madame de La Roche, było gorąco i duszno. Kobieta wiła się w bólu wśród zakrwawionych prześcieradeł. Danielle przyłożyła dłoń do ust, chcąc stłumić odruch wymiotny.
— Danielle — skarciła ją Antoinette. — Nie stój tak, tylko weź mokrą szmatkę i ochładzaj jej twarz.
— Ale...
— Już! — huknęła Potocka.
Danielle wzięła leżącą na krześle tkaninę, namoczyła ją w stojącej obok balii z wodą i zaczęła ocierać twarz Delphine. Antoinette trzymała ją za rękę i dodawała otuchy, co jakiś czas sprawdzając, czy główka dziecka jest już widoczna. Miała nadzieję, że cierpienia jej bratowej jak najszybciej dobiegną końca. Nie chciała nawet myśleć o tym, jak wielki ból musiała odczuwać.
— Antoinette... Dlaczego ono nie chce już przyjść na świat? —zaszlochała Delphine.
Wtem drzwi do pokoju otwarły się i wszedł do niego Hugo w towarzystwie akuszerki. Natychmiast dopadł do żony, ujął jej dłoń, trzymaną do tej pory przez Antoinette, która posłusznie wyszła z pokoju i zaczął gładzić delikatne, smukłe palce żony.
— Hugonie, to tak bardzo boli...
— Kwiatuszku, wytrzymaj.
Delphine uśmiechnęła się, zaraz jednak jej twarz wykrzywił grymas bólu.
Po kolejnych trzech godzinach, pełnych bólu, cierpienia i krzyku, synek de La Roche'ów był już na świecie. Hugo wiernie trwał przy ukochanej do końca. Gdy dziecko zostało umyte, akuszerka oddała je rodzicom.
Hugonowi zdawało się, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi Miał cudowną małżonkę, która była jego największym skarbem i czwórkę pięknych, zdrowych dzieci. Brakowało mu tylko pieniędzy, był jednak pewien, że i one przyjdą, zwłaszcza teraz, kiedy zwyciężył w procesie.
— Kwiatuszku, uczyniłaś mnie najradośniejszym człowiekiem na świecie — wyszeptał wzruszony i ucałował jej dłoń. — Dziękuję ci za to.
Na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu.
— Kocham cię — wyszeptała.
— Bardzo cię bolało?
— Trochę... Ale najważniejsze, że nasz synek jest zdrowy. Jak damy mu na imię?
CZYTASZ
De La Roche'owie
Historical FictionI miejsce w konkursie literackim Splątane Nici w kategorii Historyczne De La Roche'owie niegdyś byli sławnym rodem, jednak w 1805 roku z ich dawnej świetności pozostały marne resztki. Senior rodziny, pięćdziesięcioletni François, nie może się z tym...