Rozdział 5

640 55 41
                                    

Szymon

Siedzę przy stole i jem frytki. Już nawet nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałem je w ustach – coś cudownego. Zrezygnowałem z nich w momencie, gdy postanowiłem zmienić swoje życie i przygarnąłem Tarę.

Rozglądam się po kuchni, zdając sobie sprawę, że zmieniłem tak wiele rzeczy... Nic z nich nie sprawiło, że Natalia wróciła, ale przynajmniej było mi lżej. Zacząłem więcej czasu spędzać z Amelią, chociaż nigdy nie stroniłem od jej towarzystwa. Nauczyłem się gotować i cały czas eksperymentuję, wypróbowując różne przepisy. Wziąłem pod swój dach psa, chociaż uparcie twierdziłem, że nigdy tego nie zrobię. Wyprowadziłem się z mieszkania wuja i chociaż wynajem sporo kosztuje, to czuję się lepiej. Dalej pracuję w dwóch różnych miejscach, mimo że całkowicie odpuściłem spotkania z kolegami z restauracji. Mam w dupie zdanie Konrada i jego kazania na temat słuszności integracji zespołu. Nie muszę do nich pasować, a nawet nie chcę. Myślałem, że postawienie się przyniesie ze sobą konsekwencje w postaci natychmiastowego wypowiedzenia, ale Konrad... zrozumiał. Nie powiedziałem mu całej prawdy, tylko powołałem się na drugą pracę i zmęczenie. Za bardzo zależy mu na wizerunku restauracji, żeby pozwolić mi chodzić po sali z workami pod oczami.

Napycham sobie do ust sporą ilość frytek, bo koniecznie muszę przestać tyle myśleć o przeszłości. Dobrze mi tu i teraz.

Obracam głowę i opuszczam wzrok na Tarę. Siedzi grzecznie przy moim krześle i patrzy na mnie w taki sposób, że przewracam oczami.

– Naprawdę, Tara? – prycham. – Naprawdę myślisz, że to na mnie podziała? Nie dostaniesz frytek.

Zaczyna cicho skomleć.

– Nie i już – mówię stanowczo.

Mam ją rok, ale jak widać nie nauczyła się jeszcze, że jedzenie przeznaczone dla ludzi jest tylko dla ludzi. Koniec i kropka. Jej była właścicielka często przymykała oczy na różne kuchenne akcje, ale ja mam o wiele więcej oleju w głowie. Dbam, by pająki po wylinkach nie musiały walczyć z pokarmem, stawiającym zbyt duży opór – wszystko dla ich zdrowia i bezpieczeństwa. Tym bardziej nie pozwolę, aby pies najadł się byle czego, a potem cierpiał.

Skomlenie staje się głośniejsze. Nie reaguję, więc Tara zaczyna szczekać. Zerkam na komórkę i stukam palcem w ekran. Dochodzi dwudziesta druga.

– Tara – syczę.

Nic.

– Tara!

Podnosi się i macha energicznie ogonem.

– Nie idziemy na żaden spacer – rugam ją. – Masz się w tej chwili uspokoić. Jest cisza nocna.

Kolejne szczeknięcie brzmi tak, jakby Tara próbowała mi odpysknąć po raz ostatni, a potem kładzie się na ziemi i opiera łeb na przednich łapach. Wzdycham ciężko na ten widok, bo wiem, że niejednego człowieka by poruszył. Od razu przypominam sobie o Berenice i jej karmieniu psa kiełbasą. Jeszcze nie mieliśmy okazji się spotkać, ale nie zamierzam puścić tego w niepamięć.

– I koniec przyjaźni z Bereniką – dorzucam, patrząc surowo na Tarę.

Zamyka oczy.

– Wiem, że słyszysz. Nie udawaj, że śpisz.

Gwałtownie podnosi łeb i cicho skomli.

– To wszystko dla twojego dobra, Tara.

Znowu opuszcza łeb i zamyka oczy.

– Kiedyś wreszcie zmądrzejesz – rzucam pod nosem, a potem wracam do jedzenia.

Cisza w mieszkaniu czasami bywa uciążliwa, ale dzisiaj potrzebuję spokoju. Miałem małą sprzeczkę z Koniarskim, na dodatek dostałem kilka smsów od tego idioty, Marcela. Chciał, żebyśmy się zamienili zmianami w piątek. On pracowałby do piętnastej, a ja cały dzień. Cudowna wymiana!

Za mało (tom 2) [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz