8 cz 1.

617 77 12
                                    

Pierwszy raz w życiu siedziałam przy zgaszonym świetle gapiąc się w ciemność za oknem. Pusty kieliszek spoczywał w mojej dłoni jak symbol całkowitej porażki. Wypiłam prawie całą butelkę wina i nadal czułam się zbyt trzeźwa, za bardzo świadoma jutra i decyzji jakie będę musiała podjąć. Jeżeli zdecyduję się prowadzić salon będę musiała zrezygnować z wielu moich planów. Nici z urlopu w najbliższym czasie, nie będę mogła też wyjechać jeżeli brat poda mnie do sądu z prostej przyczyny, bo będę tu nadal miała zobowiązania. Nie przeraża mnie praca, to żadne poświęcenie oddać mu przysługę. Nie boję się o siebie bo mimo tego, że na co dzień jestem cicha i spokojna to zaatakowana potrafię się odgryźć. Bardziej mnie martwi to co będzie spotykać Michalinę.

Zdaję sobie sprawę jak wiele plotek wybuchnie i czym ją ochrzczą gdy stracimy dom. Ta bez ojca i bez domu. Będą ją szturchać i popychać. Przezwiska też popłyną. Dolewam kolejny kieliszek i wypijam na raz. Wzdycham ciężko bo nie czuję się śpiąca. Najwyraźniej zeszłoroczne wino ma niewiele procentów. Postanawiam się ruszyć i zdobyć inny alkohol. W piwnicy gdzieś tam na ostatniej półce stoją nalewki, mają już kilka lat i powinny mieć odpowiednią moc. Pora zdobyć jedną. Łapię butelkę w dłoń i wstaję. Może moja głowa jest trzeźwa ale nogi najwyraźniej zmęczone. Trochę się pode mną uginają. Stąpam ostrożnie wychodząc z mojego pokoju i zmierzam do wyjścia. Już w przedsionku przypominam sobie, że zapominałam klucza.

- Święte gówno. - Marudzę wracając. Niechcący trącam butelką o ścianę. - Cii. - Przykładam palec do ust. - Cicho bądź oni śpią. - Wypowiadam wyrazy wyraźnie. - Ty głupia babo.

Nagle zapala się główne światło i widzę tą masę kolorowej skóry. Wzdycham z zachwytem.

- Lubię je. - Mówię z uśmiechem. Adam unosi brwi i z szokiem patrzy na mnie. - Jestem cicho, ty też bądź ciiicho. - Staram się szeptać. - Obudzisz Adama. - Słyszę jego cichy śmiech i marszczę brwi w zastanowieniu.

- Na to chyba za późno kochanie. - Mówi zaglądając mi w twarz. Mrugam zaskoczona, że jego twarz jest tak blisko mnie. - Jesteś pijana. - Stwierdza. Wyciąga dłoń. - Daj mi to skarbie. - Patrzę za jego dłonią zastanawiając się o co mu chodzi. - No już oddaj mi butelkę. - Mózg mi lekko okleja mgła więc unoszę dłoń do oczu i patrzę na to co trzymam w dłoni. Kręcę głową i przytulam karafkę do piersi.

- Nie, ja ją zaniosę na dół. Lubię ją, jest dobra do wina. - Tłumaczę mu cierpliwie. - Idę do piwnicy po naleweczkę. Mniam, - Mruczę. - Mam z pigwy. Pychota. - Tłumaczę mu. On zaczyna się śmiać.

- Jezu jesteś totalnie słodka kochanie. - Stwierdza i podchodzi do mnie stanowczo za blisko. Nagle czuję się za ciasno w mojej skórze. Chcę się odsunąć. Nie pozwala mi i przytula mnie bardziej do tej całej ślicznej skóry. Otacza mnie jego zapach. Jak on ślicznie pachnie. Czemu nie może śmierdzieć? - Czemu nie cuchniesz? - Marudzę wtulając nos w jego szyję. Znowu głośno się śmieje, a później schyla się szybko i podnosi mnie wpychając ramię pod moje kolana.

- Cieszę się, że nie śmierdzę. - Odpowiada mi idąc w kierunku mojej sypialni.

- On ciągle śmierdział starym piwem i ropą. Nienawidzę zapachu ropy, zawsze kojarzy mi się z niedzielą. Niedziela to zły dzień. - Mamroczę. Chyba wino zaczyna działać. Podnoszę palec do nosa i pukam się w niego. - Ale już tu nie wróci.

- Może wróci. - Chyba chce mnie pocieszyć. Zaczynam chichotać.

- Nie, bo wiesz co, już nie jest mężem. - Tłumaczę mu cierpliwie gdy układa mnie na kołdrze.

- Podnieś tyłeczek. - Prosi mnie. Unoszę go z trudem, bo z jakiegoś dziwnego powodu wydaje się tak ciężki jakby ważył tonę. Jęczę i opadam ponownie na łóżko. Kołdra ląduje na mnie.

- Nie jest mężem? - Pyta. Przytakuję gorliwie i powtarzam

- Nie moim, może jest cudzym. - Oświadczam pełna zadowolenia. - Może tam gdzieś jest jakaś idiotka, która mu urodzi syna. - Przypomina mi się mój chłopczyk i broda sama zaczyna mi drżeć. - Mojego nie ma. Tęsknię do niego wiesz. Był słodki, taki maleńki i podobny do mnie wiesz. Umarł a teraz umrze Grześ. - Nie wiem kiedy z moich oczu zaczynają toczyć się łzy ale mój świat staje się zamazany. Kołdra znowu znika i on mnie przytula do tej całej ciepłej skóry. Duża dłoń ląduje w moich włosach i masuje moją głowę. Łkam niekontrolowanie. - Ja nie chcę... Będę tęsknić. - Słowa zaczynają mi się zlewać w jakieś dziwactwa.

- Śpij kochanie. - Te ciepłe ładnie pachnące ramiona uspokajają mnie tak samo jak bicie jego serca.

Zaginiony. Zakończone.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz