dragon • [karlnapity]

186 22 2
                                    

  Ciche pukanie do drzwi, nietypowe jak na żywiolowych i charakterowych mieszkańców ich miasta–kolonii. Jednakże podszedł do drzwi, pomimo sprzeciwu leżącego na dywanie Quackity'ego.

  Karl stanął twarzą w twarz z ich trzecim partnerem.

— Przepraszam Karly, ale coś poszło nie tak i...

  Wpuścił go, przerywając nerwowe tłumaczenie, i z troską objął w pasie Sapnapa. Ten położył swe w rubinowej łusce dłonie na jego karku, także się tuląc. Przyjemna chwila musiała jednak minąć, by chłopak o smoczych genach mógł wejść.

  Chwycił nowoprzybyłego za bark, zanim ten odszedł od niego choćby o dwa kroki.

— Jesteś pewny? Quackity nie jest zbyt delikatny...

  Sapnap się zaśmiał, delikatnie, ale pewnie zdejmując jego dłoń. Spojrzał mu w oczy i włożył dłoń w jego włosy, bawiąc się kosmykami. Łuski były ciepłe, jak zawsze były dłonie, i miło ogrzewały skórę jego głowy.

— Zgaduję, że gdy tylko odczuliście, że coś jest nie tak, więź go tu przyciągnęła — stwierdził Sapi.

  Spojrzał kantem oka, jak podchodzi do nich wspominany trzeci chłopak, z blizną od górnej wargi do górnej powieki. Podszedł on do nich i zlustrował Sapnapa nieciekawym spojrzeniem, na co Kark warknął zirytowany.

— Te fale niepewności były tak zjebane, że myślałem że ktoś cię zadźgał — skomentował Qua, szturchając smoczego w jeden z rogów na boku głowy, na imitację byczych. — Coś ty odpierdolił?

  Sapnap zrezygnował z pieszczenia jego głowy, a odebranie ciepła wykrzywiło mu twarz w grymasie. Szybko się ogarnął, zwieszając ręce i cofając się lekko. Sam musiał przyznać, że ten fantomowy ból na więzi był koszmarny, a widok chłopaka nie polepszał niczego.

  Był on niemalże cały w łusce, prócz kilku fragmentów twarzy i torsu, widocznego przez liczne rozerwania koszulki, choć raczej koszulką już nie była. Wciąż miał gadzio zwężone źrenice, rogi i...

  Rozwinął skrzydła, pokazując je im. Jedno było poszarpane. Wyrwał się z osłupienia, szybko podchodząc do Sapnapa. Ten cicho mruknął, gdy zgarnął bandaż z komody w przedpokoju i zaczął je owijać.

— Coś dziwnego mnie zakładało, chyba phantomołak. Chciałem się przemienić w smoka, byłem w dolinie po drugiej stronie lasu, tam przy tundrze. Szkoda, że to skurwysyństwo... — przerwał, sycząc przez zęby, na co Karl przeprosił, starając się mniej boleśnie opatrywać ranne skrzydło. Było ono identyczne jak te w smoczej formie. — Skądś wiedziało, że jestem tym czym jestem i rzuciło mną na drzewo. Tak oto aktualnie chcę cofnąć przemianę, ale za bardzo boli.

— Czyli zjebałeś — parsknął Karl. — Gotowe.

  Szturchnął go w skrzydło. Ten znów syknął z bólu, ale przerwał mu Quackity, który bez ostrzerzenia pocałował Sapnapa. Karl w tymczasie schował bandaż, kiedy oderwali się od siebie, ciężko dysząc.

— Chujowo całujesz z tymi zębiskami — fuknął na imitację focha Quackity.

— Nieprawda! — krzyknął Sapnap i podszedł do niego, teraz go całując.

  Przejechał językiem po istotnie masywnych kłach, ale mu to się spodobało. Pogłębił pocałunek, na co jęknęli sobie w usta.

— Moim zdaniem są świetne — sapnął, po chwili znów go całując.

  Quackity warknął zirytowany pod nosem coś, by ogarnęli hormony, po czym skorzystał z okazji i ich dopadł między kolejnym pocałunkiem, by przejąć usta Karla. Sapnap parsknął na impulsywność partnera.

— Zawsze mnie to zadziwia.

  Karl ugryzł meksykańczyka w wargę, przerywając kontakt. Zaśmiał się na jego minę, coś pomiędzy złością a załamaniem.

  Poszedł do sypialni po swój zegarek, taki talizman.

— Myślę że jak się ze mną cofniesz o jakieś dwa dni i wrócimy, proces się cofnie — rzucił do Sapnapa.

  Jednak nie doszedł do sypialni, wracając do chłopaków. Jak weźmie smoczego chłopaka ze sobą, będzie swoistą kotwicą, zastępując mechanizm w srebrze.

  Sapnap uśmiechnął się z dzikością.

— Uwielbiam te skoki w czasie.

  Quackity zawiesił się na jego ramieniu, pochylając się i dźgając Napa pod żebrami.

— A ja nienawidzę, po to kurwa ja jestem najbardziej wyczulony na tą więź — zaprotestował ogniście.

  Karl ściągnął chłopakowi czapkę, wywołując śmiech u wszystkich, oraz otrzymując obalenie na ziemie, by meksykańczyk mógł odzyskać własność.

— Ale ją lubisz — stwierdził, dostając kuksańca od agresora.

Anxiety WavesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz